Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Ziemia Salzburska – Sonntagskögel i Kitzstein na start.

 

Tegoroczne wakacje, jak wszystko co dobre szybko poszły w zapomnienie. Zostały po nich tylko coraz bardziej mgliste wspomnienia i jakiś miliard fotek. Czas odkurzyć w pamięci obrazy, posegregować zdjęcia i wrzucić kilka zdań na blogaska. Bo znów udało nam się dorzucić do koszyka wspomnień klika mega Alpejskich wędrówek. Wszystkie z piesiem of course.

Zaczynam chronologicznie, ale to nie znaczy, że lajtowo. Akurat tak wyszło, ze tym razem po nocce w aucie wdrapaliśmy się na 2 szczyty, z czego jeden dwutysięcznik.

To co, zaczynamy!

Inspiracją do wycieczki był nas zapsiony blog Szlakiem i Tropem i po prostu poszliśmy ich śladami.

Grafenbergbahn Bergstation – Sonntagskögel 1 849 m

Start naszej wycieczki to górna stacja kolejki Grafebergbahn w Wagrain. I już na początku wyskoczyliśmy z przeszło 60 Eurosów na wyjazd na górę. Dokładne ceny będą na dole, w bardziej pragmatycznej części wpisu. Z psem no problemo (zreszta inaczej by nas tam nie było).

Na początku mieliśmy dość kwaśne miny – nie dość, że na urlop zapowiadane były same deszcze, to jeszcze jedyny ładny dzień (ten pierwszy) wystartował od zachmurzenia. Ale jak już podjechaliśmy do Wagrain przed 9 rano, a zameldowanie było po 15, to trzeba było ruszyć, nawet mimo niemrawej pogody.

Kolejka jest pierońsko powolna i okazało, że zanim dotelepaliśmy się na górną stację, zdążyło się całkiem ładnie przetrzeć.

Poświęciliśmy chwilkę na odpoczynek po prawie 900 km i pozwoliliśmy sobie na lenistwo na ławeczce przy jeziorku. Inni turyści pozwalali psiakom pływać, a dokoła nie było żadnych tabliczek, więc Mauro od razu zaliczył kąpiel.

Po odpoczynku ruszyliśmy w kierunku naszego pierwszego celu – niewielkiego Sonntagskögel. Zazwyczaj w Alpach rzadko wybieramy szczyty niższe niż 2 000m, ale ten był po drodze, więc nie mieliśmy za wiele do stracenia.

W dalszej kolejności mieliśmy iść na Kitzstein – tak to wygląda na szlakówce.

Szlak początkowo prowadzi szutrem od jednej atrakcji turystycznej, do kolejnej. To standard w okolicach górnych stacji kolejek. Zawsze jest tam sporo knajpek, placów zabaw, mini ścianek dla dzieciaków i tym podobnych. My na takich odcinkach zawsze przyspieszamy, żeby jak najszybciej oddalić się od cywilizacji.

Na Sonntagskögel można dojść na dwa sposoby – pod koniec szutru pojawia się odbicie w prawo, ale stało tam sporo krów, więc poszliśmy prosto (również szutrem).  Tym samym doszliśmy do rozwidlenia, które pozwoliło nam się zorientować w dalszym przebiegu trasy.

Widoczna w dole, biegnąca prostopadle ścieżka to druga opcja dotarcia na szczyt.

Przy rozejściu nasza szutrowa ścieżka odbiła w las w kierunku szczytu. I musieliśmy się tam zatrzymać, bo Mauro wywęszył norkę świstaka i postanowił się w nią wpatrywać nie licząc godzin i lat…

Podejście od górnej stacji na Sonntagskögel trwało około 40 minut. Nie było ani strome, ani trudne. Tylko raz trzeba było pomóc Mauro przy drabince, która służyła zapewne jako bariera krów. Poza tym szliśmy wąską ścieżką przez las.

No Maurusiek zapozował po mistrzowsku!
Jedyne miejsce, w którym Mauro sobie nie poradził. Na przejście między stopniami nie wpadł 🙂

Sonntagskögel 1 849 m z psem

Na szczycie było poza nami kilka osób. Trudno się dziwić, od górnej stacji to zaledwie krótki spacerek, a widoki robią sporą różnicę. Mimo, że szczyt nie jest wysoki, oferuje panoramę na wszystkie strony świata. No piękne są widoczki. Posiedzieliśmy chwilę, zrobiliśmy parę fotek i zeszliśmy tą samą drogą w kierunku rozwidlenia na Kitzstein, który jako dwutysięcznik, był tego dnia naszym głównym celem.

To jest to samo jeziorko przy dolnej stacji, w którym kąpał się Maurusiek.

Sonntagskögel – Auhofalm Sattel 1 695 m

Do rozwidlenia doszliśmy szybciutko i bez zatrzymania odbiliśmy wąską ścieżką w las. Szło się łatwo, właściwie do samej przełęczy szlak prowadzi w dół. Całe szczęście, że w miarę łagodnie, więc nie myśleliśmy o powrocie w kategoriach tortury.

Na szlakówkach przy ostatnim rozwidleniu były strzałki na dwa schroniska Auhofalm, i Maurachalm.  Liczyliśmy na piwko, albo przynajmniej ciacho przed atakiem szczytowym. Niestety Auhofalm to obora, w której mieszkają pasące się na szlaku krowy, a przez Maurachalm nasz szlak nie przechodzi. Niby od przełęczy Auhofalm-Sattel jest to zaledwie 10 minut, ale mając w perspektywie zdobycie szczytu, nie zdecydowaliśmy się tam iść. Zwłaszcza, że mogło się okazać kolejną bazą dla krów…

Po lewej widoczne Auhofalm.

Z okolic przełęczy można też bardzo dokładnie przyjrzeć się celowi wycieczki. No i trzeba przyznać, że na widok krzyża bardzo daleko w górze zrobiło mi się gorąco.

Tam idziemy!

Okazało się jednak, że od przełęczy szlakówki pokazują godzinę drogi. Co prawda widać było, że podejście będzie raczej męczące, ale godzina to nie koniec świata, więc miny nie zrzedły nam za bardzo.

Auhofalm Sattel 1 695 m – Kitzstein 2 037 m

Od przełęczy szlak prowadził wąziutką, leśną ścieżką. Stromo, ale nie morderczo pod górę. Co jakiś czas w prześwitach mogliśmy obserwować postęp w zdobywaniu wysokości. I muszę przyznać, że bardzo dobrze szło, za każdym razem wydawało się że Auhofalm zostaje coraz bardziej w dole.

W drodze na szczyt jest też ławeczka i trochę większy punkt widokowy, gdzie można złapać oddech. Ale, że akurat cała trójka trzymała jeszcze fason, to zrobiliśmy tylko szybką fotkę i  poczłapaliśmy dalej.

Auhofalm już daleko w dole.

Od ławeczki drzewa stopniowo się przerzedzają i po chwili wychodzimy na grzbiet, skąd nasz cel prezentuje się dużo bardziej optymistycznie. Ostatnia prosta to spacer po trawce z obłędnymi widokami.

Wychodzimy z lasu.

Ostatnia prosta.

Kitzstein 2 037 m

Całą drogę grzbietem wyobrażałam sobie, jak to usiądziemy na ławeczce przy krzyżu, wyciągniemy wyżerkę i posiedzimy ciesząc się widokami i wystawiając pychole do słońca.

Taaaaa……

Okazało się jednak, że na Kitzstein stacjonuje stado owiec i cały wierzchołek jest jednym wielkim bobkiem. Obobkowana jest cała trawa, ławeczka przy szczycie i stolik z ławeczką kilka metrów dalej. Na dokładkę milion much i owczy zapaszek. Nie dało się usiąść, więc zrobiliśmy foty w jakąś minutę i mrucząc pod nosem zaczęliśmy schodzić.

Okupowany przez owce szczyt.

Postanowiliśmy odpocząć przy upiornym drzewie na grzbiecie, skąd również były piękne widoki, a miejsce było bezzapachowe. Latało tam też znacznie mniej much.

No i teraz mogliśmy się skupić na walorach krajobrazowych Ziemii Salzburskiej. A zwłaszcza na przestrzeni dookoła. Uwielbiam takie miejsca, gdzie nigdzie w pobliżu nie ma wyższych szcztów, zawsze od bezkresu widoków zapiera mi dech. Także pierwsza wycieszka w tych rejonach bardzo na plus!

Tylko popatrz!

Kaczeńce <3

Kitzstein – Grafenbergbahn Bergstation

To będzie najkrótszy rozdział – wracaliśmy tą samą drogą. Zajęło nam to może 1,5 godziny. Na koniec posiedzieliśmy jeszcze chwilę nad jeziorkiem.

Praktycznie:

  • Start wycieczki – miejscowość Wagrain, dokładnie dolna stacja kolejki Grefenbergbahn.
  • Kolejka kursuje w sezonie w godzinach 09:00 – 17:00. Wyciąg jest gondolowy, wagoniki mieszczą jedną rodzinę i podjezdzają jeden za drugim. To najbardziej lubiany przez nas typ kolejki – nie trzaba czekać na wyjazd, ani z nikim dzielić wagonika. Nie żebyśmy byli odludkami, ale na tak małej i dusznej przestrzeni nie jest to komfortowe.
  • Bilet w obie strony dla osoby dorosłej kosztuje 29,90 Eur + 5 Eur za psa (stan na 2022). Za naszą trójkę zapłaciliśmy więc 64,80 Euro.
  • Szlaki 712/713, znaki czerono-białe (jak na wszystkich szlakach w Austrii). Oznaczenia w formie słupków wbitych w ziemię i tabliczek na drzewach. Dystans ok. 11 km.
  • Na całej wycieczce nie ma żadnych trudności technicznych ani orientacyjnych. Kondycyjnie bezproblemowo, przewyższenie nie jest zabójcze.
  • Czas trwania – około 6 godzin z odpoczynkami i zdjęciami. Na sam marsz trzeba poświęcić: Grafenbergbahn – Sonntagskögel 45 minut; zejście do rozwidlenia 15 minut; rozwidlenie – Auhofalm-Sattel 30 min; Auhofalm-Sattel  – Kitzstein 1 h. Powrót do kolejki zajął nam 1,5-2 godziny.
  • Na trasie nie ma gdzie kupić jedzenia ani uzupełnić wody, Auhofalm po drodze nie prowadzi gastronomii.

I tyle na dziś… Do następnego!

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o
×

Like us on Facebook