Pilsko w piękny, jesienny weekend.
Pilsko jest jednym z takich miejsc, gdzie znam każdy kąt. W dzieciństwie prawie co roku spędzałam tam ferie zimowe. Najpierw jako mały kajtek zjeżdżałam na oślej łączce, później na dolnych stacjach i Hali Miziowej, aż wreszcie, jak byłam całkiem niezłym narciarzem – na Pilsku. Jaki to był wtedy szał, pójść na „ściankę” i puścić się na wariata! Dziś w obawie o zęby zjeżdżałabym bardziej rozsądnie, ale wtedy, jak tylko gubiliśmy dorosłych z oczu, wszelkie zasady rozpływały się gdzieś w powietrzu 🙂
Co ciekawe, pamiętam lasy, wyciągi, a nawet wnętrze schroniska na Hali Miziowej, ale w głowie nie zostało mi ani jedno wspomnienie widoku. Dlatego Pilsko nie było dla mnie atrakcyjnym celem wycieczki pieszej. Nie patrzyłam w tamtą część mapy aż do momentu, gdy zobaczyłam zdjęcia mojej siostry. A tu Babia, Tatry i tyle przestrzeni. Jakim cudem zupełnie tego nie pamiętałam?
Pierwsze podejście zobaczenia tych widoków na własne oczy zaliczyliśmy w zimie. Skończyło się jak na poniższym zdjęciu 🙂
Tej jesieni nadszedł czas na drugie podejście. Jak powiedziałam Piotrkowi o moich planach, to popatrzył na mnie, jakbym spadła z byka. Po co tam iść, skoro szczyt mamy zaliczony, a w dodatku zupełnie nie wydał nam się wtedy atrakcyjny? Wiedziałam już, że go zaskoczę!
Doskonale pamiętaliśmy rozpoczęcie zielonego szlaku i parking, więc nawet po wjeździe do Korbielowa gadaliśmy sobie na luzie. Niestety, pewność nas zgubiła, bo przejechaliśmy miejsce startu i wylądowaliśmy na parkingu przy stacji narciarskiej. Dla mnie to wciąż Korbielów, ale mapa pokazuje Kamienną. Tak czy inaczej po wjeździe do Korbielowa, trzeba się kierować na ośrodek narciarski.
Od lat żal było patrzeć, jak ośrodek niszczeje. Dziś wreszcie widać, że coś zaczęło się ruszać, są nowe wyciągi krzesełkowe, knajpki, wypożyczalnie sprzętu. Kto wie, może stacja stanie na nogi?
Stwierdziłam, że nie ma sensu się wracać, bo szlak znajdę z zamkniętymi oczami. I faktycznie, wystarczyło pod wyciągami kierować się w prawo, na przełaj, by spotkać się z zieloną ścieżką. Do głowy by mi nie przyszło, że stoki narciarskie to tereny prywatne. Dowiedzieliśmy się, kiedy zobaczyliśmy pędzące w naszą stronę widły, a zaraz za nimi góralkę w podeszłym wieku. Nie będę tu przytaczać, co wtedy usłyszeliśmy, ale nie był to w żadnym razie język literacki 🙂 Szybko zgarnęłam Mauro i polecieliśmy w stronę ścieżki, nie wdając się w dyskusje.
Pogoda była piękna, niebo bezchmurne, zresztą „ostatni piękny weekend” tego roku był szumnie zapowiadany w każdej prognozie. Miało to swoje konsekwencje, zamiast spokoju charakterystycznego dla Beskidu Żywieckiego, na szlaku panował wyprzedażowy klimat. W kierunku szczytu zmierzały całe pielgrzymki turystów.
Szlak chwilę prowadzi pod wyciągami, a po chwili wchodzi na wąską ścieżkę. Ten moment łatwo przegapić, ale idąc wzdłuż nartostrady też nie ma szans się zgubić. Z każdego miejsca wychodzi się na szeroką drogę dojazdową do schroniska, po środku której nasz zielony szlak spotyka się z żółtym (też wychodzącym z Korbielowa, tyle, że z innego miejsca). Dalej szlaki prowadzą razem, na tym odcinku idzie się bardzo przyjemnie, nie za stromo, pięknym lasem.
Nawet nie wiemy kiedy doszliśmy do ostatniego zakrętu, a za nim wyłoniła się Hala Miziowa i schronisko. Do tego miejsca szliśmy niecałe 2 godziny, co ciekawe, mapa pokazuje przeszło 3. Zupełnie nie wiem z czego to wynika, bo szlak ma raptem 6 km, jest prosty i przyjemny, a niewielkie przewyższenie sprawia, że kolejne odcinki same się pokonują.
Na Hali Miziowej panował całkiem spory ruch, więc usiedliśmy w Bacówce, zamiast pchać się do schroniska. Mieli zimne piwo i stoliki na zewnątrz, więc czego mogliśmy chcieć więcej? Popijaliśmy piwko i zbieraliśmy siły przed atakiem szczytowym. Cieszyliśmy się, że wszędzie widać było psich turystów. Na polanie odchodziły prawdziwe gonitwy. Mauro w takie cyrki nigdy się nie miesza, jest ponad to 🙂
Z Hali Miziowej na szczyt Pilska prowadzą 2 szlaki – żółty i czarny. Wszystko pięknie oznakowane!
Wybraliśmy szlak żółty i dopiero po fakcie okazało się, że przechodzi on przez Rezerwat Pilsko i jest dla psiarzy zamknięty. Nigdzie nie było o tym ani słowa. Minęliśmy tam co najmniej kilka psów, ale mam nadzieję, że wynikało to z niewiedzy, a nie celowego działania. W końcu czarnym szlakiem można wejść na szczyt zupełnie legalnie! Niezależnie od wybranej opcji dojście do szczytu po Polskiej stronie powinno zająć pół godziny. My niestety nie pamiętamy, było tak pięknie, że żadne z nas nawet nie popatrzyło w stronę zegarka. Wąska ścieżka pośród kosodrzewin, a w prześwitach Babia i Tatry.
Jedyne widoczny z góry smog psuł wrażenia z wycieczki. Bura czapa przykrywała wszystkie okoliczne wioski, przypominając czym na co dzień oddychamy.
Staraliśmy się nie patrzeć w kierunku smogu. Cieszyliśmy oczy zielenią kosodrzewin i choć przez chwilę, będąc ponad nisko zawieszonym pyłem oddychaliśmy swobodnie 🙂
Do Polskiego wierzchołka doszliśmy bez wysiłku. Obeszliśmy polanę, zrobiliśmy fotki, rzuciliśmy okiem na Babią i Tatry i poszliśmy zdobyć wyższy – Słowacki szczyt. Droga nie zajmie więcej niż 10 minut, to zaledwie kawałeczek, prawie po płaskim.
Na szczycie po Słowackiej stronie panował spory ruch, jednak polana jest tak rozległa, że każdy znajdzie dla siebie skrawek przestrzeni z widokiem wartym milion dolców <3
My rozłożyliśmy się przy kosodrzewinach, żeby Mauro mógł położyć się w cieniu. On jednak ani myślał odpoczywać, najpierw sępił brownie, a później tarzał się w suchej, kłującej trawie. Był taki szczęśliwy, aż miło było popatrzeć 🙂
Nam też nie spieszyło się na dół, było bardzo ciepło, więc leżeliśmy w słońcu ciesząc się błogim ciepłem w brzuchu. Kto by pomyślał, że w połowie października, będziemy korzystać z uroków lata.
Ostatecznie poczułam ochotę na Radlera (zwykle nie cierpię słodkiego piwa!) i uznałam, że czemu miałabym sobie go nie zafundować? Piotrek podchwycił temat i czym prędzej zebraliśmy się do schroniska spełnić nasze zachcianki. Wróciliśmy czarnym szlakiem, znacznie częściej wybieranym przez turystów. Prawie całą drogę towarzyszył nam piękny widok na jesienne góry i schronisko w dole.
W schronisku zrobiliśmy jeszcze radlerowy piknik i nasza wycieczka powoli dobiegała końca. Z Hali Miziowej zeszliśmy tak samo jak wchodziliśmy, tym razem trzymając się wyznaczonej ścieżki. Bez przygód dotarliśmy do auta, kończąc piękny dzień w górach. Wszyscy byli zadowoleni, Mauro wybiegany i wybawiony, a my wypoczęci i niezbyt wytyrani. Trasa cudownie lajtowa i widokowo piękna, więc naprawdę warto się tam wybrać.
Nawet sceptycznie nastawiony Piotrek przyznał, że bardzo mu się podobało. A to naprawdę nieczęsto się zdarza! Ja z przyjemnością wróciłam na stare śmieci i zobaczyłam dobrze znane mi miejsce w zupełnie nowej, jesiennej odsłonie. I wiesz co? Uwielbiam Pilsko <3
Podsyłam jeszcze mapkę naszej trasy. Jak zwykle dystans nam się nie zgodził, przeszliśmy 16,2 km.
Ale piękne zdjęcia i super wycieczka. Również ostatnio byłam w tamtych terenach. W długi weekend przeszliśmy az od Rycerki przez Rycerzowa Hale Miziowa az po Babią Górę oczywiście przez Pilsko. Świetna przygoda. Zapraszam do mnie tam tez o górach 🙂
Dziękujemy? Pobuszowałam chwilę u Ciebie, zazdroszczę Malinowskiej Skały, od dawna o niej myślę ❤ Chciałabym też wybrać się w góry na nocleg z namiotem, ale muszę jeszcze trochę popracować nad Piotrkiem, bo jest oporny ?
Malinowska Skała piękne miejsce .Bylismy w tym tygodniu .Jakże warto.❤Leo również zachwycony spał 2h w drodze do domu. Piesków na szlaku bardzo dużo.❤
A my dalej nie byliśmy 😀 Pętelkę przez Skrzyczne i Malinowską skałę mam w planach od zarania dziejów… Ostatnio na Skrzycznem mieliśmy taką mgłę, że ledwie widzieliśmy własne buty. Wtedy obiecałam sobie tam wrócić i nadrobić widoki 😛 Ale zawsze wpada jakaś inna trasa i tak się to przeciąga. Na jesień ruszamy, nie ma zmiłuj 🙂
Pięknie! Ubiegłej zimy na nartach mieliśmy mniej więcej takie same widoki jak Wy 🙂 czasem warto dać miejscu drugą szansę 🙂
Zawsze warto ? Narty na Pilsku – zazdraszczam, tak dawno tam nie jeździłam. W tym roku planujemy biegówki z Mauro, kto wie, może odczarujemy Pilsko również zimą ❤