Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Wokół Sassolungo – nasz najdłuższy spacer z psem.

Przez 4 wspólne lata z Mauro przerobiliśmy już chyba wszystkie rodzaje spacerów. Takie tylko na „sikundę” w deszczu i śnieżycy, krótsze i dłuższe rundki dookoła osiedla, kilkugodzinne wycieczki po Beskidach i trekkingi w Alpach. Tak się złożyło, że ten spacer był najdłuższy w naszej historii, a trwał prawie 10 godzin.

Wszystko zaczęło się we wtorek wieczorem, staliśmy w strugach deszczu na balkonie naszego miniapartamenciku i z tej  rozpaczy postanowiliśmy sprawdzić pogodę. Następny dzień miał być najpiękniejszy w ciągu całego pobytu w Dolomitach. Od rana do wieczora pełne słońce i zerowe szanse na burze! Tylko co zrobić z takim szczęściem? To proste – wybrać się na najdłuższy z planowanych szlaków i bez odświeżania co 5 minut prognozy pogody podziwiać górskie widoki. Wybór był więc prosty – idziemy na jeden z Dolomitowych klasyków, spacer dookoła Sassolungo.

Sassolungo to malutka grupa górska, można powiedzieć, że właściwie para. Bo w jej skład wchodzą szczyty Sasso Piatto i Sasso Lungo. I tyle! I to właśnie te 2 góry obejmuje nasza dzisiejsza pętla. W kolejności – najpierw Sasso Piatto, a później Sasso Lungo.

Cała grupa Sassolungo.

PASSO SELLA  – RIFUGIO FEDERICO AUGUSTO

Początek wycieczki to przełęcz Sella, a właściwie parking trochę poniżej, przy kolejce Sassolungo. Panuje tam ogromy gwar, wszędzie ludzie, psy, mapy i jeszcze rozpraszające widoki. Szczęśliwie jednak namierzyliśmy początek szlaku, najpierw wąską ścieżką wzdłuż głównej drogi do szalkowskazu, a później szlakiem 557 w kierunku schroniska Pertini drogą Federico Augusto.

Koszmar! Ledwo przeżyłam pierwsze 15 minut. Przez cały czas smęciłam niemiłosiernie i chciałam zawracać. Szeroka szutrowa droga, pensjonaty, auta, wyciągi i masa ludzi. Jakoś doczłapałam do polanki i musiałam zrobić przerwę na uspokojenie myśli. Usiedliśmy na trawie, robiliśmy zdjęcia i z ulgą patrzyliśmy na wąską, wreszcie bardziej górską ścieżkę przed nami.

O taaaaaak!

Wdech….

I wyyyyydech….

I zabawa!

Sporym ukojeniem była miękka trawa i widok na nasz pierwszy tysięcznik Piz Boe. Jakoś się pozbierałam.

Na drugim planie (środek zdjęcia) Piz Boe!

Po kilku chwilach ruszyliśmy dalej. Przeszliśmy przy schronisku Federico Augusto bez zatrzymania i w sporym tłumku kontynuowaliśmy marsz w kierunku schroniska Pertini.

Po prawej nasza zatłoczona ścieżka 🙂

RIFUGIO FEDERICO AUGUSTO – RIFUGIO PERTINI

Po gigantycznym fochu przyszedł czas na analityczne podejście do tematu. Zaczęłam obserwować turystów. Sporo starszych osób i masa dzieciaków, niektóre w wózkach. Turyści w jeansach i adidasach. Zakonnice. Czy dadzą radę iść 8 godzin pokonując ponad 17 km i prawie 800 m przewyższenia? No rejczel że nie! Uznałam więc, że to oblężenie wkrótce się skończy. I od razu poprawił mi się humor.

Wariaty <3

Zadowolona zajęłam się standardowymi zajęciami podczas górskiej wycieczki – cieszyłam się towarzystwem najbliższych, chłonęłam widoki i robiłam zdjęcia. W połowie drogi do schroniska Pertini zrobiliśmy jeszcze jedną przerwę, żeby pogapić się na całe to dobro.

Grupa Sassolungo z trochę innej perspektywy <3

Zupełnie nie liczyliśmy czasu. Na odcinku do schroniska Pertini szlak prowadzi wąską ścieżką, prawie cały czas po płaskim. Widoki są przepiękne, stąd łatwo zapomnieć o istnieniu tak przyziemnych rzeczy jak zegarki.

Czas ruszać dalej!
Widok na te szczyty przyciąga wzrok przez całą drogę do schroniska Pertini.
Moje najukochańsze zdjęcie z wycieczki <3

RIFUGIO PERTINI – RIFUGIO SASSO PIATTO

Pod Rifugio Pertini uznaliśmy, że czas na podładowanie baterii. Usiedliśmy przy stoliku i wybraliśmy sobie z karty coś do zjedzenia. Kelnerka przechodziła koło naszego stolika kilka razy konsekwentnie nas olewając. Zainteresowała się nami tylko po to, żeby powiedzieć, że zamówienia odbiera dziewczyna z komputerkiem. Wszystko fajnie, tylko nigdzie jej nie było. Po 20 minutach skapitulowaliśmy. Zamówiliśmy piwo w budce na zewnątrz i usiedliśmy z dala od pachnącej polenty, kiełbasek i innych specjałów. Póki co musiały nam wystarczyć wafelki.

Rifugio Pertini.

Po krótkim popasie ruszyliśmy w kierunku Rifugio Sasso Piatto. I co? I na szlaku było puściusieńko! Wszyscy szli na wyżerkę do Rifugio Pertini, gdzie bez przystanków na fotki można dojść z przełęczy Sella w niecałą godzinę. Prawie po płaskim!

Szlak na tym odcinku nie różnił się znacząco od poprzedniego etapu, było łatwo, płasko, przyjemnie i widokowo. Szliśmy bez zatrzymania, więc ten odcinek nie zajął nam zbyt dużo czasu.

Rzut okiem za siebie 😉

W końcu wyłoniło się Rifugio Sasso Piatto.W schronisku – gmaszysku (jest ogromne!) postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. Tym razem obsługa spisała się na medal i po chwili zajadaliśmy się młodymi ziemniakami z jajkiem sadzonym. W wersji Włoskiej nie ma mizerii, są za to plastry boczku. Najedzeni i zadowoleni spojrzeliśmy na zegarek. Była prawie 15:00 a do zakończenia pętli mieliśmy dokładnie 3 godziny marszu. Krótsza część wycieczki zajęła nam przeszło 4 godziny. Trzeba było się sprężać. W tym miejscu zmieniamy szlak na numer 527 i kierujemy się do Rifugio Vincenza i Passo Sella (na oznaczeniach zdarza się również niemiecka nazwa Sella Joch).

Zanim przejdę dalej warto zobaczyć jak z tej strony prezentuje się szczyt Sasso Piatto 2969 m npm. Jego niemiecka nazwa to Plattkofel (od Platte – płyta).

Sasso Piatto. Od tej strony prowadzi łatwiejszy wariant podejścia.

RIFUGIO SASSO PIATTO – PRAWIE RIFUGIO VINCENZA

Po rzucie oka na mapę uznaliśmy, że trzeba dojść bez przystanków do schroniska Vincenza. Miało nam to zająć niecałe 2 godziny. Ruszyliśmy po płaskim, a później dość ostro w dół. Zaczęłam trochę martwić się o te 800 m przewyższenia. Gdzieś trzeba było je wykręcić, a skoro dotychczas szliśmy po płaskim, drugi etap nie zapowiadał się optymistycznie.

Muszę przyznać, że ten odcinek szlaku wyjątkowo nam się podobał. Czuliśmy się jak na końcu Dolomitów, wszystkie skaliste szczyty zostawiliśmy za plecami, a przed nami była wyłącznie otwarta, bezkresna przestrzeń. Mauro zadowolony, bo podłoże wciąż było łaskawe dla łapek. Bosko!

Cuuudnie <3

Wreszcie zeszliśmy wszystko, co mieliśmy tego dnia zejść i zaczęło się żmudne podejście pod górę. W  palącym słońcu i po kamieniach. I tu Mauro był już mniej zadowolony. Dlatego widząc nad sobą Rifugio Vincenza zrobiliśmy ostatni tego dnia długaśny postój.

Nad nami widoczne Rifugio Vincenza

Rifugio Vincenza nie leży dokładnie na naszym szlaku, jest trochę powyżej. Uznaliśmy, że nie ma sensu tracić energii na podejście do niego. Zwłaszcza, że nie wiedzieliśmy, ile jeszcze drogi nam zostało. Szlakowskazy były na tym etapie rozsiane bardzo gęsto, ale niestety bez podanych czasów przejścia w kierunku Passo Sella. Cała reszta znaków miała podany czas, a jakże!

Tu jeszcze trzymamy się szlaku 527.

Ostatecznie usadowiliśmy się w cieniu, z pięknym widoczkiem i całą trójką uzupełniliśmy kalorie i płyny. A potem leniuchowaliśmy sobie błogo.

Odwrócił się dupką i zadowolony 🙂 Model ma przerwę!

Po przerwie ruszyliśmy w kierunku przełęczy Sella szlakiem 526. Znów bez podanego czasu!

Odbicie na szlak 526 – kierujemy się na Rifugio Comici i Passo Sella.

PRAWIE RIFUGIO VINCENZA – RIFUGIO COMICI

W tym momencie obeszliśmy Sasso Piatto i zaczęliśmy dreptać wokół Sasso Lungo. Ma on wysokość 3 181 m npm i jest trochę bardziej niedostępny niż jego sąsiad. Żeby zdobyć szczyt, potrzebne są umiejętności wspinaczkowe.

Początkowo szlak prowadził pod górę, znów po kamienistej ścieżce. Podejście nie było już tak strome, ale czasem trzeba się było pomęczyć. Spotykaliśmy pojedyncze osoby, idące przeważnie od strony kolejki. O tym jakie możliwości wycieczki daje wyjazd wagonikiem będę pisać na końcu.

Są i sztuczne zabezpieczenia 🙂

Po niecałej godzinie mozolnego włażenia pod górę doszliśmy do kiepsko oznaczonego rozwidlenia. Podobno obie drogi prowadzą na Passo Sella, tyle że jedna bardziej w dół, co mogło skutkować większym podejściem pod koniec. My wybraliśmy ścieżkę na Rifugio Comici.

Wchodzimy w ostatnią część pętli.

Od tego momentu zaczął się (jak dla mnie) najmniej widowiskowy odcinek szlaku. Po prostu szliśmy przed siebie najszybciej jak się dało. Robiło się też coraz później, więc byliśmy trochę zmęczeni i bardziej niż trochę wygłodniali. A tu jak na złość znów trzeba było drałować raz w dół, raz pod górę.

RIFUGIO COMICI – PASSO SELLA

Do Rifugio Comici dotarliśmy 10 minut przed zamknięciem. Znów znaleźliśmy się w obrębie bogatej infrastruktury turystycznej,  więc to miejsce bardziej przypominało ogródek piwny niż górskie schronisko. Uzupełniliśmy tylko wodę dla Mauro i poszliśmy dalej. Czekało nas jeszcze 40 minut drogi do samochodu.

Rifugio Comici.

Ostatni odcinek to już prawie płaska ścieżka, a później zejście w dół. Ścieżka była szeroka i wygodna, choć nam w zasadzie było już wszystko jedno. Mimo niewielkich trudności, po 9 godzinach nogi wchodziły nam do tyłka i byliśmy trochę przegrzani. Na parking doszliśmy w promieniach zachodzącego słońca. Zmęczeni, ale jacy zadowoleni! Nie mogliśmy lepiej wykorzystać takiej pogody.

Ostatni punkt widokowy na trasie, już nie mieliśmy siły na niego wejść 🙂
Konieeeeeec!

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • Według informacji w internecie szlak ma 17,6 km i niecałe 800 m deniwelacji. Na sam marsz trzeba liczyć co najmniej 6 godzin. Z przystankami na odpoczynek i jedzenie wyjdzie pewnie 8. Nam spokojnym tempem, bez zadyszki i szczególnego zmęczenia wycieczka zajęła prawie 10 godzin. I mam poczucie, że wycisnęliśmy z tego dnia tyle, ile się tylko dało!
  • Parking przy wyciągu Sassolungo kosztował nas za cały dzień 10,40 Euro. To rekord z całego pobytu. Na Passo Pardoi i Falzarego są darmowe parkingi, więc kwota która wyskoczyła nam pod wieczór w automacie była sporym szokiem.
  • Teren jest tak ukształtowany, że większość podejść pokonuje się w drugiej części pętli, dlatego dobrze rozłóż siły. Odcinek od Rifugio Sasso Piatto do Rifugio Vincenza i kawałek dalej to najbardziej forsowny odcinek.
  • Weź zapas wody i jedzenia dla siebie i dla psa. My po drodze musieliśmy zjeść 3 razy! Dla siebie wzięliśmy 1,75 l wody i wystarczyło. Dla Mauro uzupełnialiśmy zapas w każdym schronisku. Dzięki temu nie dźwigaliśmy dużej butli, a Mauro miał cały czas chłodną i świeżą wodę.
  • Zdecydowana większość trasy prowadzi na otwartym terenie. Na szlaku przydadzą się więc: krem z filtrem, pomadka ochronna do ust (nie tylko dla kobiet!) i czapeczka z daszkiem. Mimo, że nie cierpię nakryć głowy, nawet ja w pewnym momencie skapitulowałam.
  • Mauro nie miał problemów z pokonaniem szlaku. Cały czas szedł dzielnie na własnych nogach. Początkowo grał, na końcu już tylko niósł piłkę. Jednak dystans ok. 17 – 18 km wymaga kondycji od dwu i czworonożnych górołazów. Pies który chodzi 3 razy dziennie dookoła bloku raczej nie da rady pokonać tej trasy.
  • Początek wycieczki to spacer po ubitej ścieżce, ale od połowy podłoże zmienia się na kamieniste i powiedzmy sobie szczerze – upierdliwe. Warto więc pomyśleć o dobrych butach dla siebie, a także zadbać o stan psich łapek. Jeżeli Twój pies ma wrażliwe opuszki, dobrym pomysłem mogą okazać się buty. Po wycieczce warto posmarować łapeczkowe podusie maścią.

INNE OPCJE WYCIECZEK W GRUPIE SASSOLUNGO

Kolejka Sassolungo wygląda dość osobliwie, ale oferuje kilka fajnych opcji wycieczek.

Na począek mapka, żeby łatwiej było sobie to wszystko poukładać w głowie. My zrobiliśmy całą pętlę. Punkt startu to parking zaznaczony na górze zdjęcia. Trasę można też przejść od innej strony – click.

  1. WOKÓŁ SASSO PIATTO – będzie krócej (ok 12 km), mniej przewyższeń, a co najważniejsze bez wielkiej straty na atrakcyjności. Jedyny minus to fakt, że najładniejszy widok – na Marmoladę będzie za plecami.

Przebieg: Górna stancja kolejki – Rifugio Vincenza – Rifugio Sasso Piatto – Rifugio Pertini – Rifugio Federico Augusto – Passo Sella. Więcej informacji tutaj.

  1. WOKÓŁ SASSO LUNGO – według mnie mniej atrakcyjna alternatywa, niż przejście wokół Sasso Piatto. Ale może akurat się przyda .

Przebieg: Górna stacja kolejki – Rifugio Vincenza – Rifugio Comici – Passo Sella. Więcej inofrmacji tutaj.

  1. NA SASSO PIATTO – bo na 2 969 m npm na się wyjść z psem! I ja początkowo miałam taki plan, jednak zanim nie zobaczyłam wszystkiego na żywo, za nic nie mogłam się dokopać do informacji, od której strony jest łatwiejsze podejście. Okazuje się, że od górnej stacji kolejki z psem raczej nie będzie się dało przejść. Na szlaku są łańcuchy i drabinki. Ale Sasso Piatto można też zdobyć od strony Rifugio Sasso Piatto. Droga zajmuje 2 godziny. Widzieliśmy ludzi w krótkich butach, bez kasków i uprzęży, więc nie powinno być specjalnie trudno. A wysokość Sasso Piatto robi wrażenie! Jeżeli zdecydujesz się na wycieczkę od przełęczy Sella, musisz liczyć ok. 7 godzin na sam marsz i przewidzieć odpowiednie przerwy na regenerację. Inna opcja podejścia na Plattkofel tutaj.

Ok, na dziś tyle ode mnie. Upisałam się jak nie wiem!

2
Dodaj komentarz

avatar
1 Comment threads
1 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
2 Comment authors
AlaWiesiek Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Wiesiek
Gość
Wiesiek

Dzięki bardzo, za kolejny profesjonalny opis trekkingu, wciąż mnie zaskakujesz i napewno jeszcze pogadamy na szlaku. Już układam sobie plan wyjazdu kolejnego lata i wiem, że go zrealizuję z przyjaciółmi w oparciu o Twoje wskazówki. Pozdrawiam cieplutko z Płocka

×

Like us on Facebook