Nuvolau, w oczekiwaniu na okno pogodowe.
Drugi dzień w Dolomitach, po zdobyciu Piz Boe trochę wytonowaliśmy emocje i zaczęliśmy bardziej rozsądnie realizować nasz plan. Rano jak zwykle z bijącym mocno sercem odchyliłam zasłonę, pogoda niby mogła być, na dole świeciło słońce, ale w przy wierzchołkach wszystkich okolicznych szczytów kłębiły się chmury. Później szybki rzut oka na prognozę. Na popołudnie zapowiadana burza. Trzeba było iść na szlak, gdzie będzie opcja przeczekania ewentualnych niespodzianek w schronisku. I tak padło na Nuvolau 2 575 m npm, bo na całej pętli były dostępne aż 3, a na upartego i 4 schroniska.
START – PASSO FALZAREGO
Przełęcz Falzarego (Passo Falzarego), przy której zaczyna się szlak na Nuvolau była jednym z powodów, dla którego za naszą bazę wybraliśmy Arabbę. Przełęcz oddalona od Arabby o zaledwie pół godziny oferowała całkiem sporo interesujących nas szlaków. Między innymi ten.
Passo Falzarego znajduje się na wysokości 2 105 n npm. Jest tu spory, darmowy parking, przystanek autobusowy, kilka sklepików z Chińskimi pamiątkami z Dolomitów i dolna stacja kolejki na Picolo Lagazuoi. Falzarego w wolnym tłumaczeniu oznacza „Fałszywy Król”, a wywodzi się od nazwy władcy Tyrolu, który według legendy zmienił się w skałę za zdradę swojego narodu.
PASSO FALZAREGO – RIFUGIO AVERAU
Szlak 441 w kierunku Rifugio Averau/Rifugio Nuvolau zaczyna się naprzeciwko kolejki na Picolo Lagazuoi, znaku wypatruj za ostatnim sklepikiem z pamiątkami. Mimo wielu samochodów na parkingu, nasz szlak był prawie pusty. Czyżby wszyscy poszli do wagonika? Poza wycieczką Japońskich turystów, wyekwipowanych jak na Mount Everest i uzbrojonych po zęby w komórki, aparaty i drony, minęliśmy zaledwie kilka osób. Trudno się dziwić, wybraliśmy niepopularny w Dolomitach – najdłuższy wariant podejścia (najdłuższy = raptem 1,5 godziny z niewielką różnicą wzniesień). Jednak tu niewielki procent turystów przyjeżdża złazić nogi. Większość wyjeżdża autem najwyżej jak się da, łapie kolejkę, robi selfiaka, a potem zmierza na wyżerkę do najbliższego schroniska. I góry zaliczone.
Początek naszego szlaku to udeptana ścieżka wśród rozległych łąk. Łatwa i wygodna. Warto czasem spojrzeć przez ramię na pozostawione za sobą szczyty Picolo Lagazuoi, Sasso di Stria i Tofany.
Szlak jest bardzo przyjemny, wysokość zdobywa się sama, właściwie bez zadyszki. I to lubię, bo fajnie jest mieć czas na grę z Mauro i podziwianie widoków. A na tym szlaku jest na co popatrzeć, krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie, od zielonych łąk, po surowe skały.
Na całej trasie jest tylko jeden odcinek, który może sprawić trudności. Choć w sumie nie powinien, bo za nami gładko pokonały go około 7 – 10 letnie dziewczynki. Nie ma żadnej ekspozycji, jedynie skały są spore i z moim wzrostem musiałam wspomagać się rękami. Mauro śmignął jak rakieta, o Piotrku nawet nie wspomnę, bo zdążyłam na sekundę zobaczyć jego plecy i już go nie było.
Chwilę później weszliśmy w mgłę i przestaliśmy cokolwiek widzieć. Ostatni odcinek, prowadzący wąską ścieżką trawersującą zbocze szczytu Averau pokonaliśmy już w totalnym mleku.
RIFUGIO AVERAU – NUVOLAU
Po niecałych 2 godzinkach marszu w lajtowym tempie doszliśmy do schroniska Averau. To mega zatłoczone miejsce ze względu na łatwy dostęp z innych stron. O tym jak można sobie tę wycieczkę skrócić, będę pisać na końcu.
Nie zabawiliśmy w tym miejscu długo, bo po pierwsze widoki zakrywała mgła, a po drugie było naprawdę tłoczno. Postanowiliśmy poczekać na okienko pogodowe na szczycie Nuvolau, od którego dzieliło nas nie więcej niż 20 – 30 minut marszu szlakiem 439.
Dojście na Nuvolau nie powinno nastręczać problemów. Tylko początkowy odcinek – jakieś 200 m jest niewygodny. Żeby wdrapać się na grzbiet trzeba pokombinować na wąskich skałach. Później jest znacznie łatwiej, bo szlak prowadzi dość szeroką, kamienistą ścieżką. Zaraz po wyjściu na grzbiet przystanęłam z aparatem, na co Piotrek zareagował oburzeniem.
– Ze szczytu będą lepsze widoki, po co opóźniać! – powiedział Smerf Maruda.
– Gadaj zdrów – odparłam w myślach, ale w porę ugryzłam się w język. Zdjęcia zrobiłam, a jakże!
I muszę powiedzieć, że miałam rację, bo nawet się nie obejrzałam a widoki przykryła mgła. I tyle ich było. Na szczycie nie widać było już kompletnie nic, znaleźliśmy się w kłębach pary wodnej, która za nic nie chciała się ruszyć ani w dół, ani w górę, ani w żadną z 4 stron świata.
NUVOLAU Z PSEM 2 575 M NPM
Przed wyjazdem wyczytałam gdzieś, że Nuvolau to – uwaga cytuję „niewielki szczycik”. No jak to niewielki? Przecież jest wyższy niż Rysy, które niewielkie nie są na pewno! Dziś wiem, że to kwestia perspektywy. Trudno powiedzieć o Nuvolau, że jest wybitny, skoro asfaltem dojeżdża się na ponad 2 000 m! Całość naszej wycieczki to raptem 500 m deniwelacji. Czyli tyle, ile średnio pokonuje się na lajtowej wycieczce w Beskidach.
Na szczycie jest schronisko, które jak czytałam, jako jedyne w okolicy zachowało swój pierwotny klimat. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, jak pomyślę o szarej ceracie pokrywającej stoliki na zewnątrz, gdzie się usadowiliśmy. Wyjścia nie było, bo do Rifugio Nuvolau z psem nie wejdziesz. Na szlakach w całych Dolomitach no problemo, jednak ze schroniskami bywa różnie.
Zamówiliśmy sobie pszeniczne piwko Weissbier, tartę z dżemem borówkowym i czekaliśmy na okienko pogodowe. Piwo na wysokości 2 575 m npm kosztowało 5 Euro za butelkę. Ciacho w standardowej schroniskowej cenie 4,5 Euro. I kolejny raz trochę zawiedliśmy się na tych Włoskich wypiekach. Sławne apfelstrudle nie umywają się do (nieskromnie powiem) moich domowych szarlotek, a tartę z borówkami w wersji mistrzowskiej wykonuje nasz przyjaciel Mateusz. Także słodkości nie umiliły nam wyczekiwania na lepszą widoczność. I mimo całkiem długiego przystanku wysiedzieliśmy jedynie niewielkie prześwity. Ale za to takich warunków nie mieliśmy w górach nigdy, więc mimo niewielkiej widoczności i tak były zachwyty.
Z drugiej strony sprawa wyglądała nieco lepiej, widać było charakterystyczną formację skalną -Cinque Torri, czyli pięć wież.
NUVOLAU – RIFUGIO AVERAU
Mimo, że nasza wycieczka zakładała pętelkę, to rozwidlenie szlaku było przy schronisku Averau. Do niego musieliśmy się dostać tak samo, jak wchodząc. Ruszyliśmy więc znaną już sobie kamienistą ścieżką. Okazało się, że wystarczyło zejść kilkadziesiąt metrów i zaczęły się wyłaniać pierwsze widoki. Wciąż wisiały nad nami gęste chmury, ale było znacznie lepiej.
Widokową euforię przepłaciłam sporą stratą naskórka. Najpierw zostałam z tyłu robiąc fotki, a potem goniąc chłopaków wygrzmociłam się tak, że wyszło mi półtorej salta (niestety nie w powietrzu). Zdarłam oba kolana i nabiłam kilka siniaków. Ale uratowałam aparat (taaaak, priorytety). I dzięki temu udało mi się uchwycić niewidoczny wcześniej sąsiedni szczyt Averau. Niestety jedyna droga do jego zdobycia prowadzi Via Ferratą, więc z psem nie ma tam czego szukać.
RIFUGIO AVERAU – PRAWIE CINQUE TORRI
Pod Rifugio Averau znów nie zatrzymaliśmy się na dłużej. Jakoś tak to gwarne miejsce nie przypadło nam do gustu. Dodatkowo średnio mogliśmy się rozeznać w dalszym przebiegu szlaku. Szukaliśmy drogowskazu do schroniska Scoiatolli, ale gdzieś nam umknął. Wiedziałam jednak, że musimy iść w stronę Cinque Torri i tak też zrobiliśmy. Ten odcinek jest dość często uczęszczany, szlak jest szeroki i dobrze ubity, służy więc zarówno piechurom jak i rowerzystom.
Jeśli masz wolną godzinkę to warto dojść do Cinque Torii i obejść tę formację dookoła. Jest tam ścieżka śladami wojny. Poza tym samo pięć wież robi piorunujące wrażenie, zwłaszcza, jeśli uda się znaleźć miejsce z którego wszystkie widać. My odpuściliśmy ze względu na dość spore oblężenie szlaku i moje obite kolanka.
Poza tym za nic nie mogliśmy się odnaleźć, moja karteczka z opisem wycieczki wyparowała w niewyjaśnionych okolicznościach, szlakowskazy też niewiele wyjaśniały. Niby jakieś 300 m przed schroniskiem Scoiatoli było odbicie w lewo, co zgadzało się z naszą orientacją w terenie, ale szlakówka nie sprowadzała do przełęczy Falzarego. Szczęśliwie pomocny Włoski turysta wyciągnął mapę i potwierdził, że to nasza ścieżka.
PRAWIE CINQUE TORRI – RIFUGIO COL GALLINA – PASSO FALZAREGO
Końcowy etap naszej pętli to wąziutka, kamienista ścieżka. Początkowo po otwartym terenie, a później przez las. Bez trudności i widokowo też niczego sobie. No i daje możliwość zrobienia pętelki, co jest wielkim plusem.
Problemy z orientacją zaczęły się dopiero pod sam koniec wycieczki. Wyszliśmy z lasu na polanę, bardzo blisko głównej drogi prowadzącej na przełęcz Falzarego. Dalej nie wiadomo jak iść, dojść do pobocza się nie da, bo drogę zagradza rzeczka. Łąka jest z kolei koszmarnie podmokła. Jakoś udało nam się lawirować po trawie omijając grzęzawiska i szliśmy na czuja w kierunku auta. W końcu po niezliczonych manewrach po prawej stronie pojawiło się ostatnie tego dnia schronisko Col Gallina. Właściwie ze schroniskiem niewiele ma ono wspólnego, to po prostu knajpa przy głównej drodze. Przeszliśmy obok bez zatrzymywania, byliśmy trochę zmęczeni, więc bliskość auta działała na nas jak magnes.
Jak na złość na sam koniec wycieczki zupełnie się wypogodziło. Niebo było właściwie bezchmurne. Pobawiliśmy się chwilę z Mauro, który na trawie widocznie odżył i zadowoleni wróciliśmy do auta.
Całość wycieczki to niezbyt męcząca pętla. Według informacji w internecie dystans wynosi 10 km. Nam z częstymi stopami na fotki i jedną solidną przerwą w schronisku zajęła około 6 godzin. Zobaczyliśmy trochę inne oblicze Dolomitów, niż poprzedniego dnia i mimo wszystko upolowaliśmy trochę widoków. Warto pobuszować trochę w tych okolicach.
INNE OPCJE ZDOBYCIA NUVOLAU:
Tak jak pisałam wcześniej, wycieczkę można sobie trochę skrócić, albo ułatwić w zależności od czasu i kondycji. Pętla którą my zrobiliśmy była najdłuższym wariantem, jedyna możliwość wydłużenia wycieczki to przejście dookoła Cinque Torri.
To jak skrócić wycieczkę i zobaczyć widoki z Nuvolau?
WARIANT 1:
Od razu najprostszy. Z przełęczy Giau można złapać wyciąg krzesełkowy pod samo schronisko Averau! A od niego na szczyt Nuvolau jest raptem pół godziny.
Zejście:
- Powrót tą samą drogą i zjazd wyciągiem. Przy zakupie biglietto w obie strony można się wyrobić w 2 godzinach z podziwianiem panoram i piwem w schronisku. Niby widoki są takie same niezależnie od tego czy się wejdzie, czy wjedzie, jednak satysfakcja ze zdobycia szczytu podnosi atrakcyjność wycieczki. Przynajmniej dla mnie.
- Ze szczytu do przełęczy Giau można zejść szlakiem 438. Niestety, nie wiem ile czasu to zajmie, bo szliśmy z zupełnie innej strony, ale myślę że w najgorszym wypadku 2 godziny. Obstawiam mniej.
WARIANT 2:
Do schroniska Scoiatolli pod Cinque Torri można wyjechać wyciągiem krzesełkowym. Dolna stacja kolejki znajduje się 2,5 km od przełęczy Falzarego (w stronę Cortiny). Od wyciągu do Rifugio Averau prowadzi wspominana szeroka, mega łatwa droga. To znacznie skróci podejście. Co prawda nie szłam tym szlakiem do góry, ale wydaje mi się że do Rifugio Averau spokojnie da się dojść w mniej niż godzinę.
Zejscie – w obu przypadkach najpierw trzeba zejść do Rifugio Averau, a dalej:
- Do przełęczy Falzarego szlakiem 441 (tak jak my wchodziliśmy). Do auta trzeba będzie wtedy zejść 2,5 km wzdłuż głównej drogi, lub złapać stopa, co nie powinno stanowić problemu w tak popularnym miejscu.
- Do schroniska Col Gallina (tak jak my zeszliśmy). Schronisko znajduje się na oko w połowie drogi między przełęczą Falzarego i dolną stacją kolejki na Cinque Torri. A ponieważ stoi przy głównej drodze, można próbować szczęścia ze stopem.
To tyle ode mnie! Jeśli wybierasz się w Dolomity i szukasz tras na każde nogi i łapy, to koniecznie dodaj Nuvolau to wyjazdowego must see! Przy dobrej pogodzie widoki będą jak z pocztówek. My, mimo teoretycznie gorszych warunków upolowaliśmy mega klimat, który na długo zapadnie mi w pamięć.
Po raz kolejny mega profesjonalny fotoreportaż, aż chce się czytać. Piękne zdjęcia i bardzo czytelny opis napewno pomoże w planowaniu kolejnych trasek
Bardzo dziękujemy ? Cieszę się, że nasze wpisy się przydadzą ?️ Ja sama jak wracam do zdjęć, to mam ochotę zaplanować kolejny wypad w Dolomity ? Bosko jest ?
Piękne widoczki. Mauro szczęśliwy Wy także i czego chcieć więcej…
Zawsze mi się wydawało, ze tylko piękna pogoda daje szansę na widoczki. Ale te chmury jednak robiły swoje <3 Tu wystarczyły nam do szczęścia prześwity, a ciężkie, wiszące nisko nad głowami chmury dodawały klimatu 🙂 Mauro zadowolony, bo na tej wycieczce było trochę trawy i mógł pohasać na miękkim 😀
Dziękuję za opis, dzięki Wam mam już zaplanowane szlaki ????