Huncwotowy 2021-podsumowanie.
No i tyle, zleciało. Kolejny rok za nami, więc przydałoby się go zamknąć jakimś podsumowaniem. Dla mnie to zawsze szansa na zderzenie planów i założeń sprzed 12 miesięcy z rzeczywistością. I ten rok, zresztą podobnie jak poprzedni pokazał mi, że za ważne rzeczy trzeba zabierać się z głową i realizować je po kolei. 2021 był też rokiem mojej emancypacji. Ale to wszystko jeszcze będę pisać.
Ok, to lecimy!
Zmiany, zmiany…
Już w grudniu zeszłego roku zaczęła we mnie kiełkować myśl, że przydałoby się zmienić pracę. W poprzedniej tkwiłam tylko z przyzwyczajenia. I z wygody. Nie satysfakcjonowały mnie ani obowiązki, ani wynagrodzenie. Nie rozwijałam się. Moje życie płynęło, a ja nie robiłam nic, żeby zmienić jego kurs na trochę szersze wody. I nawet nie zauważyłam kiedy przyszedł marazm, w którym tkwiłam dobre 3 lata.
Pracy szukałam od stycznia do marca. Wtedy trochę po omacku i bezmyślnie w szale nowego pomysłu. I nic mnie nie przyciągnęło. Potem rzuciłam temat na 2 miesiące, bo chciałam mieć wakacje. Ostatecznie w maju zabrałam się za drugi rzut, a już w czerwcu złożyłam wypowiedzenie.
I dziś, po 3 miesiącach w nowej firmie mogę powiedzieć, że mega dobrze, że w porę się otrząsnęłam. Zmieniłam środowisko i wkręciłam się w nowe obowiązki. Rozwinęłam skrzydła. Codziennie czegoś się uczę i cały czas mam poczucie rozwoju. To zdecydowanie dobry czas.
Samodzielność przez duże S!
Piotrka poznałam jeszcze jako nastolatka. Jesteśmy razem od 20 lat i znamy się jak łyse konie. I uzupełniamy się. Po prostu każde z nas jest lepsze w czymś innym. Moim konikiem jest planowanie i organizacja. Zawsze ja znajduję miejscówki na wakacje i obmyślam trasy, potem jak mróweczka zapisuję wszystkie szczegóły. Ogarniam “szerszą” rzeczywistość, ale nie myślę praktycznie. Piotrek tankuje auto, znajduje najlepszą opcję dojazdu, szuka noclegów. To jego działka i ja się w nią nie wtrącam.
I może dlatego przez wiele lat myślałam, że bez Piotrka jestem bezradna. Że nie jestem w stanie sama wyjechać. Oparcie jakie w nim miałam trochę mnie rozleniwiło. Po prostu nie musiałam zajmować się rzeczami, których nie lubiłam robić i zapomniałam jak to jest, kiedy po prostu trzeba, bo nikt nas nie wyręczy.
No i tu los postanowił pokazać mi moją niezależną i zaradną stronę. W ostatniej chwili okazało się, że Piotrek ze względu na zatoki nie może pojechać na sierpniowy wypad w góry. A ja byłam na wypowiedzeniu i chciałam każdy dzień urlopu wycisnąć jak cytrynę. Piotrek też nie chciał słyszeć, o tym że zostanę w Krakowie. I stało się – pojechałam tylko z Mauruśkiem w Beskid Śląski. Niby tylko na 4 dni, a jaka to była nauka życia!
Nie robiłam tak dużo zdjęć jak zwykle. Musiałam sama ogarniać Mauruśka – czyli gubienie piłki, picie co 5 minut i paniczny strach przed głośniejszym ćwierkaniem ptaszków 🙂 I mimo niewielkiej ilości fotek, ten wyjazd na długo zostanie w mojej pamięci. Przez te 4 dni nauczyłam się o sobie bardzo dużo. Więcej niż przez ostatnie lata. Przede wszystkim tego, że jak trzeba to jestem jednak całkiem dorosła ?
PS. Za Piotrkiem zaczęłam tęsknić jeszcze przed wjazdem na autostradę. A ze Szczyrku wracałam łamiąc chyba wszystkie przepisy…
Szczyrk to też największa zaległość na blogu. O trasach dopiero będę pisać, więc stay tunned!
Zagranica?
W tym roku, podobnie jak w poprzednim zastanawialiśmy się, czy w ogóle uda się nam wychylić nosy poza Polską granicę.
I znów się udało! Jak co roku byliśmy nad Balatonem, ale zdjęcia nie różnią się wiele od ubiegłorocznych, więc je sobie odpuszczę.
Pokażę Ci za to płaskowyż Rax, nasze tegoroczne odkrycie. I moje dość długoletnie marzenie.
Raz to najbliższe z Polski pasmo Alp. Nie za wysokie, ale mega sielskie i malownicze. To jedno z moich ulubionych wspomnień z tego roku.
Wszystkie wpisy z Raxu są już na blogasku i polecają się jako inspiracja na nadchodzące wakacje.
A tak przy okazji – czy tylko my mamy wrażenie, że “zagranica” 2022 będzie jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż 2020 i 2021?
Co ma wisieć nie utonie!
A właściwie “Co się odwlecze to nie uciecze”, czyli wreszcie udany wschód słońca na Pilsku.
Organizacja bardzo w moim stylu -szybki impuls, telefon, rezerwacja, zaliczka. I załatwione. A tydzień przed wyjazdem zmiana prognoz i obłęd w oczach. I znów telefony, zmiana terminu i totalny chaos. Ale udało się. Przełożona na 4 dni przed wyjazdem rezerwacja pozwoliła nam złapać ostatni dzień pogody. Następnego ranka, już w Krakowskim łóżku obudziły nas bębniące o parapet krople deszczu. Yeahhhh…..
I ten wpis też jest już na blogasku, więc jeśli chodzi Ci po głowie taka przygoda z noclegiem w schronisku, to wpadaj. Jest to mega przeżycie, niestety nieporównywalnie droższe od turystyki górskiej z pominięciem schronisk…
Mała Fatra, która miała być Wielką!
W zeszłym roku nie udało nam się wyjechać jesienią na Wielką Fatrę, więc w tym roku bardzo już o tym marzyłam. Mieliśmy kilka szczytów, które chcieliśmy zobaczyć. Wszystkie po drugiej stronie pasma, niż te najbardziej znane. I w ten sposób wylądowaliśmy w miejscowości Valca, która jest też idealną bazą wypadową na Małą Fatrę Luczańską. I okazało się, że z 5 wycieczek, aż 4 zrobiliśmy w paśmie Małej Fatry. A Wielka znów musi poczekać do kolejnej jesieni!
I ta niepozorna Mała Fatra Luczańska okazała się wielkopomnym odkryciem. Porównywalnym do tego, że takie sielskie góry podobają mi się znacznie bardziej, niż skaliste Dolomity. W połączeniu z genialną pogodą ten wyjazd był spełnieniem marzeń.
Ćwilin
Kiedyś wyczytałam czyjąś mądrość życiową, że co najmniej raz w roku powinno się iść w miejsce, które się kocha. Wtedy byłam na etapie bardziej odkrywania nowych miejsc, niż doceniania tych znanych. I totalnie nie zgadzałam się z autorem.
A tymczasem okazuje się, że od jakichś 4 lat nie zdarza się, żebyśmy nie byli na Ćwilinie. To nasze miejsce. I w tym roku nie mogliśmy się bez niego obyć.
Oby w przyszłym też się udało. Zwłaszcza, że nie szliśmy jeszcze szlakiem z Mszany. Wiosna będzie nasza!
Góry Sowie po raz pierwszy
Od dawna chcieliśmy pobuszować po tych mniej znanych nam pasmach. I choć w planowanego na maj tygodniowego wyjazdu wyszedł deszcz, to udało nam się nadgryźć Góry Sowie przy okazji wypadu na rodzinną imprezkę we Wro. Wracamy na bank!
Zima
Tegoroczna zima była dla nas wyjątkowo aktywna, choć pogodowo trochę pechowa. Na koniec kilka zdjęć. Oby początek 2022 dał nam takiego samego kopa do łażenia!
To tyle w tym roku. Dziś w nocy uciekamy z wystrzałowego Krakowa i jedziemy zaszyć się nad morze. Wrócimy do odnowionej wersji naszego mieszkania.
A co dalej – zobaczymy. Koniec roku to czas kiedy warto na chwilę się zatrzymać i zastanowić, czy wszystko układa się tak jak chcemy. Czy kilka lat wcześniej tak właśnie wyobrażaliśmy sobie nasze życie?
Ja sprzed 10 lat z pewnością nie chciałam zobaczyć otyłej i sfrustrowanej słabą pracą osoby. Dziś powoli wychodzę na prostą i znów zaczynam z radością patrzeć w przyszłość. Warto było o siebie zawalczyć.
Więc jeśli czujesz, że coś zgrzyta w Twoim życiu, to trzymam mocno kciuki za pozytywne zmiany (bo “dobra zmiana” brzmi zbyt dwuznacznie!).
To co, do zobaczenia w 2022! Życzę Ci w tej okazji samych wspaniałości!
Dodaj komentarz