Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Piz Boe 3152 m npm – nasz pierwszy trzytysięcznik.

Od początku roku, kiedy to zaczęłam planować trasy na Dolomity, ten jeden szczyt był absolutnym pewniakiem.

Dlaczego? Spytasz pewnie.

A jak Ci powiem, że Piz Boe uchodzi za najłatwiejszy do zdobycia trzytysięcznik? Stanąć na takiej wysokości to nie lada gratka. Zwłaszcza dla nas, bo przecież w Polsce trzytysięczników nie ma. Jak moglibyśmy zaprzepaścić taką szansę?

Tak się złożyło, że na Piz Boe wystartowaliśmy już pierwszego dnia pobytu w Dolomitach. Bez zaprawy i jakiegokolwiek rozeznania. Zawsze tak mam na początku urlopu, że ulatnia się gdzieś cała moja zrównoważona natura, zostaje czyste wariactwo i obłęd w oczach. Dlatego jak pierwszego ranka, na przekór wszystkim parszywym prognozom pogody za oknem zobaczyłam słońce, od razu porzuciłam pomysł rozgrzewki.

Wiedziałam, że Piz Boe to mega oblegane miejsce, więc wymyśliłam sobie, że jak będziemy na dolnej stacji kolejki wcześniej, to uda nam się uniknąć tłumu. Z Arabby, gdzie mieszkaliśmy, do miejsca startu – przełęczy Pordoi, mieliśmy zaledwie 10 km, więc wyjechaliśmy na spokojnie o 8:48 (Nie wiem czemu ta godzina aż tak zapadła mi w pamięć). Nie wzięłam pod uwagę, że droga będzie prawie pionowa i z jakimś milionem zakrętów. Do tego masa rowerzystów, autobusy wycieczkowe i tiry. Na przełęczy zameldowaliśmy się dopiero o 9:15. I co? Parking był prawie pełny… Wizja samotności na szlaku w jednej chwili poszła w zapomnienie.

PASSO PORDOI – SASS PORDOI

Jak już wspomniałam, miejsce startu to przełęcz Pordoi (Passo Pordoi), położona na wysokości 2239 m npm. Czujesz? To wyżej niż Kasprowy! Prowadzi tam asfaltowa, gładziutka droga i jest nawet jeden całkiem spory, darmowy parking  (i kilka płatnych). Przełęcz Pardoi jest też fajnie skomunikowana transportem publicznym, jest tam przystanek, a autobusy kursowały dość często.

Passo Pordoi widoczna ze szlaku na Forcella Pordoi.

Szybko przebraliśmy buty i stanęliśmy przed trudnym wyborem – zdobywać szczyt techniką mozolną, czy wrzucić na luz i podjechać kolejką? Na debatach straciliśmy kilka dobrych minut, bo nikt nie chciał podjąć decyzji. Czując w kościach zbliżającą się awanturę szybko ruszyłam do kasy i kupiłam bilety w jedną stronę. Kolejka wyjeżdża na Sass Pordoi, szczyt o wysokości 2950 m npm. Bilet do góry dla osoby dorosłej kosztuje 12 Euro, w obie strony 21 Euro, pies za darmoszkę. Koniecznie weź ze sobą kaganiec, wszędzie wiszą tabliczki, że jest konieczny. My mieliśmy go w ręku, ale nie założyliśmy Mauro, który bardzo go nie lubi. Szczęśliwie nikt się nie przyczepił.

Wagoniki kolejki na Sass Pordoi. Po lewej widoczny początkowy fragment ścieżki prowadzącej na Forcella Pordoi.

Na górze wylecieliśmy w kolejki jak z procy, ciekawi widoków z takiej wysokości. Istne wariactwo! Stanęłam jak wryta i ciężko mi było od razu zebrać się do dalszej drogi.

Tarasik widokowy przy górnej stacji kolejki.

SASS PORDOI – FORCELLA PORDOI

Przy górnej stacji kolejki jest szlakowskaz – na szczyt jedynie półtorej godziny, do schroniska na Forcella Pordoi 15 minut. Nasz cel był widoczny jak na dłoni.

Piz Boe – to tam idziemy 🙂

Nie patrzyłam na zegarek, ale droga do schroniska na Forcella Pordoi zajęła nam na oko ponad pół godziny. Trwoniliśmy czas na wszelkie możliwe sposoby. Robiliśmy zdjęcia, bawiliśmy się w śniegu i ucinaliśmy krótkie pogawędki z każdym, kto zaczepił nas w związku z Mauro. Włosi to mega psiarze, widok Mauro z piłką wywoływał entuzjastyczne, a nieraz i ekstatyczne reakcje.

Najpierw tarzanie w śniegu 🙂
Później czas na sesję 🙂
Wreszcie ruszamy!
No dobra, jeszcze jedna fotka.

Schronisko Forcella Pordoi znajduje się na wysokości 2848 m npm. Gdybyśmy zdecydowali się ruszyć z Passo Pordoi na piechotę, to wyszlibyśmy właśnie w tym miejscu. Akurat kiedy zatrzymaliśmy się, żeby napoić Mauro, widzieliśmy turystów z psem, którzy wyszli na piechotę. Więc się da! Choć ja z perspektywy zejścia nie polecam, ale o tym później.

Chyba mogłabym tam pracować!
Taki klimat na Forcella Pordoi 🙂

FORCELLA PORDOI – PRAWIE RIFUGIO BOE

W plecaku miałam kartkę z krótkim opisem wycieczki, a dodatkowo pod schroniskiem był znak. Poza tym pamiętałam, że mamy iść szlakiem 401. Spod schroniska ruszyliśmy więc pewnie udeptaną ścieżką. Innej drogi nie było, więc szliśmy spokojnie co jakiś czas przystając, żeby Mauro mógł po raz setny wytarzać się w śniegu.

Widok z Forcella Pordoi <3

W pewnym momencie płaski odcinek się skończył, a przed nami pojawił się słupek z jedną jedyną tabliczką. Kierunkowskaz pokazywał, że na Rifugio Boe mamy iść w lewo. Sporo osób w tym momencie odbiło w prawo, ale nam jakoś nie dało to do myślenia. No bo skoro na szczycie Piz Boe jest schronisko, to na pewno nazywa się ono Rifugio Boe, czyli my mamy iść w lewo. Na bank! Bez przesady, żeby upewniać się na karteczce 🙂

Pod spodem leży tabliczka na Piz Boe, znaleźliśmy ją w drodze powrotnej!

W tym momencie szlak był ubezpieczony stalowymi linami. Nie ma się jednak czego obawiać, ścieżka jest wąska, ale nie ma ekspozycji. Lina jest jednak pomocna, zwłaszcza jak skała jest mokra. My trafiliśmy na resztki śniegu i masę mokrych odcinków i doceniliśmy to żelastwo. Tak się skupiłam, żeby zrobić dużo zdjęć, że nie zauważyłam, że na szlaku zostaliśmy prawie sami. Nie myśląc za wiele radośnie pstrykałam fotki, żeby pokazać na blogu jak dokładnie wygląda ubezpieczony odcinek.

Nie wygląda to źle, no nie?

Po około kwadransie wyszliśmy na kawałek płaskiego terenu i znaleźliśmy informację, że do Rifugio Boe zostało 20 minut. No jak to? Przecież cel widzieliśmy przed sobą i było więcej niż pewne, że nie dostaniemy się tam w tak krótkim czasie. W dodatku szlak miał numer 627. Udało mi się zachować spokój, wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, ze oznaczenia pewnie są niedokładne. Dopiero kiedy przed nami wyrósł wielki gmach schroniska uświadomiłam sobie, że jednak pomyliliśmy drogę. Przed wyjazdem czytałam sporo opisów wycieczek i wszyscy zgodnie pisali, że szlak jest banalny orientacyjnie. No, to się wykazaliśmy!

Gmaszysko Rifugio Boe, mimo niewielkiej odległości nie zachęciło nas do odwiedzin.

Na szczęście po chwili spotkaliśmy grupkę Włochów, którzy znali angielski. Potwierdzili oni moje obawy, że Rifugio Boe to budynek na dole, przed nami. A na szczycie Piz Boe owszem jest schronisko, ale nazywa się Capanna Piz Fassa. Już wiedziałam czemu na wcześniejszym rozwidleniu wszyscy poszli w prawo…  Lekko drżącym głosem spytałam, czy musimy wracać, czy może od tej strony damy radę dojść na Piz Boe. Potwierdzili entuzjastycznie, że „no worries” , droga nie jest trudna i spokojnie się uda.

No to ruszamy 🙂

PRAWIE RIFUGIO BOE – PIZ BOE

Włosi na odchodne poradzili nam żeby trzymać się ścieżki. Sęk w tym, że zbocze usiane było drobnymi kamyczkami i nie mogliśmy się dopatrzeć niczego, co choćby trochę ścieżkę przypominało. W efekcie każde z nas poszło, jak mu wygodnie. Byłam pewna, że od dawna nie jesteśmy na szlaku, jednak po chwili pojawiły się oznaczenia. Okazało się, że weszliśmy na szlak 638. Na początkowym odcinku droga wejścia jest poprowadzona inaczej niż zejścia. To mega dobry pomysł, bo w tym miejscu jest bardzo wąsko i nie ma opcji minięcia się. Przy wariancie podejścia ubezpieczony jest krótki kawałek. Najpierw zakręt, niespecjalnie eksponowany, ale psychice pomaga lina, a później drabinka z 3 klamer. Pokonanie tych przeszkód nie jest trudne, wrażliwym odradzam jedynie patrzenie za siebie, jest trochę stromo. Na całej trasie tylko w tym jednym miejscu musieliśmy pomóc Mauro, który nie był w stanie pokonać klamer. Wystarczyło go podsadzić i już śmigał do góry sam po znacznie łatwiejszym terenie. Końcówka to już zupełnie bezproblemowe podejście po kamienistej ścieżce.

PIZ BOE Z PSEM – 3152 M NPM!!!

Droga na szczyt z przystankami na foty zajęła nam niecałe 2 godziny. Przez całą drogę wyobrażałam sobie jakie to będzie uczucie stanąć na tych magicznych trzech tysiącach. Spodziewałam się solidnej dawki adrenaliny, albo przynajmniej ekstatycznej radości  z osiągniętego celu. Nic z tych rzeczy, ziemia nie zatrzęsła się w posadach, a świat nie stanął w miejscu. Może dlatego, że poziom ekscytacji podczas wycieczki był u mnie tak wysoki, że nie dało się już wrzucić wyższego biegu? Byłam w Dolomitach, wymarzonych od co najmniej 2 lat, miałam pogodę i widziałam na żywo wszystko, co wcześniej mogłam sobie tylko wyobrazić. To wystarczyło do pełni szczęścia, trzy tysiące nie odbiły się więc wielkim echem. Dopiero po wycieczce dotarło do mnie, że naprawdę się udało i gęba śmiała mi się już do samego wieczora. A w sumie to i do teraz 🙂

Jest! Pękło 3 000 !
Prawie idealny portret rodzinny, gdyby tylko Piotrek miał całą twarz…

Szczyt Piz Boe został bardzo okaleczony przez człowieka. Jest tam schronisko (w tym akurat nie ma nic złego), dziwaczna betonowa konstrukcja, która nie wiem czemu ma służyć i lądowisko dla helikopterów. My siedliśmy na zewnątrz ciesząc się rekordowo drogim piwem – 7 Euro za butelkę i bardzo przeciętnym apfelstrudlem za 5 Euro (odradzamy, nie warty swojej ceny).

Na odchodne cyknęłam nieciekawe zabudowania na szczycie.

W tym miejscu wypadałoby napisać coś o widokach, jednak ciężko znaleźć słowa. Cokolwiek bym nie napisała albo będzie banalne, albo pompatyczne. Nie będę więc jechać ze stalowymi gigantami, wypiętrzonymi cumulonibusami i innymi poetyckimi metaforami, bo nie jestem w tym dobra. Zdjęcia mówią same za siebie.

Tu jeszcze z końcówki podejścia, na szczycie tę stronę zasłania schronisko, a widok jest wyjątkowy 🙂

PIZ BOE – FORCELLA PORDOI

Na fali emocji związanych z wycieczką i endrofin wydzielonych podczas wysiłku, nie czuliśmy, że na górze było lodowato. W końcu jednak cienkie bluzy przestały wystarczać i trzeba było zbierać się na dół. Postanowiliśmy zrobić pętelkę i zejść szlakiem 401, którym mieliśmy wchodzić.  Nie mam za wiele zdjęć, na szlaku panuje spory ruch (w obie strony) i jest sporo fragmentów ubezpieczonych liną.  Sporo osób zupełnie nie wiedziało co zrobić z tym faktem, w efekcie podziwialiśmy ciekawe sceny. Niektórzy brali linę między nogi (!), inni schodzili przodem do przepaści , suwając tyłkiem po skałach, jeszcze inni panikowali na jednej jedynej klamrze. A Piz Boe to jednak trzytysięcznik, może i łatwy, ale to nadal kawał góry i trzeba mieć tego świadomość przed wyjściem na szlak.

Szlak 401 znacznie bardziej zatłoczony.

Szczęśliwie przeszliśmy cały ubezpieczony odcinek gładko, później było już płasko. Szybko zameldowaliśmy się pod schroniskiem na Forcella Pordoi.

FORCELLA PORDOI – PASSO PORDOI

Skoro nie udało nam się wejść, to postanowiliśmy zejść o własnych siłach. Wszyscy konsekwentnie wybierali drogę w górę, do kolejki, a my jedyni postanowiliśmy podreptać na dół. Szlakowskaz pokazywał 1,5 godziny, ale wtedy jeszcze myśleliśmy, że machniemy tą drogę szybciej. Niestety najpierw trzeba było zejść stromy kawałek po mokrym śniegu, trzymając się lodowatej liny. A później było już tyko ciekawiej. Z każdym naszym krokiem szlak ruszał się razem z nami w postaci lawiny małych kamyczków. Trzeba było uważać na swój tyłek, ale również na inne osoby. Szlak prowadzi zakosami, więc jak ktoś akurat był pod nami, trzeba było się zatrzymać, żeby nie dostał kamieniami w głowę.

Najgorsze za nami 🙂

Najbiedniejszy był Mauro, bo o ile solidna skała nie była dla niego zła, o tyle na małych i ostrych kamyczkach widocznie się męczył. Dlatego pod koniec odbiliśmy w prawo i znaleźliśmy trawiaste zbocze na ostatni tego dnia odpoczynek. Mauro przyjął to z ogromną ulgą, a i nam przydała się chwila na uspokojenie emocji.

Chłopaki idą odpocząć 🙂
Zasłużona laba!

Całość wycieczki zajęła nam w tempie slow jakieś 6 godzin. Gdybyśmy byli bez Mauro, na luzie doszlibyśmy z Passo Pardoi na piechotę, jednak dla psich łap odcinek do Forcella Pordoi jest kiepskim pomysłem. A sam Piz Boe jest owszem mega obleganym miejscem, ale uważam, że wartym zobaczenia. No i te trzy tysiące! To brzmi dumnie!

14
Dodaj komentarz

avatar
4 Comment threads
10 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
5 Comment authors
ŁukaszElżbietaAnnaAlaWiolka Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Wiolka
Gość
Wiolka

Super wycieczka i piękne foty.?Pozdrawiam z leniwych wakacji na Podlasiu .Magiczna kraina .Dzieciaki uważają że to wakacje w buszu? Wybraliśmy Podlasie z waszego polecenia i jest mega.Dzięki za Wasz blog.?

Anna
Gość
Anna

Alu 🙂 , znowu zainspirowana Twoim wpisem wpisem chcę latem zdobyć z Felkiem Piz Boe. Po raz kolejny pojadę do Pertisau i stamtąd chcę “podjechać ” w Dolomity. Tylko obawiam sie o Felka , czy da radę ? Z tego co piszesz , trasa mało eksponowana ,tylko te klamry … Byliśmy na Hochiss , Stanser Joch,Bystra – Słowackie Tatry , Dumbier i chopok – Tatry Niskie – to łatwizna choć trochę wyczerpujące szlaki. . Ale żadnych trudności technicznych i straszliwych ekspozycji. Czy ta trasa jest trudna techniczne dla psa i dla mnie ?Dodam że przerażają mnie przepaście tuż pod nogami… Czytaj więcej »

Elżbieta
Gość
Elżbieta

Poproszę tylko zmienić nazwę Pardoi na Pordoi, bo jak zresztą widać na tabliczkach nazwa Pordoi to jedyna poprawna: Passo Pordoi, Sasso Pordoi, Forcella Pordoi. Pozdrawiam

Łukasz
Gość
Łukasz

Witam, w którym miesiącu byliście?

×

Like us on Facebook