Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Gorc bardziej zimowo, niż myśleliśmy.

Dziś kilka słów o mierzeniu sił na zamiary i o tym jak niewinna z pozoru trasa może dać po tyłku. Zwłaszcza wtedy, kiedy w góry idziesz świeżo po chorobie. Taaaaa. Zaczęło się od tego, że cały tydzień przesiedziałam w areszcie domowym na L4. Jakoś koło piątku, kiedy trochę ożył mi tyłek, zaczęło mnie nosić. Wiedziałam, że niedzieli nie przepuszczę, musiałam wyrwać się z domu, rozprostować kości i odetchnąć lasem! Co tam zatoki…

Od jakiegoś czasu miałam w planach rekonesans Gorca pod względem wschodu lub zachodu słońca, czyli znalezienie krótkiej i łatwej orientacyjnie trasy do przejścia w nocy. Postanowiliśmy sprawdzić szalki z miejscowości Zasadne. W internecie znalazłam informację, że podejście zajmuje 45 minut. Mapa pokazuje dystans 4,6 km, więc coś nie gra. Biorąc pod uwagę przeszło 600 m deniwelacji, nie da się pokonać takiej odległości w niecałą godzinę.

A teraz mapa – jak widać na wycieczkę można zabrać piesia, bo trasa nie przechodzi przez teren Gorczańskiego Parku Narodowego. Dystans 9,4 km wydawał się idealny na rozruch, a prognozy zapowiadały wymarzone warunki. Nic tylko iść w góry!

Znalezienie punktu startowego jest bezproblemowe, jadąc główną drogą przez Zasadne, parking pokaże się po prawej stronie. Wycieczkę zaczynamy idąc w kierunku przełęczy Wierch Młynne. Kilometrowy odcinek asfaltem można pokonać samochodem, oszczędzając 15 minut marszu. Zimą konieczne są łańcuchy. My szliśmy praktycznie cały czas po lodzie, nieraz musieliśmy sobie pomagać i przeciągać się za ręce na drugą stronę pobocza. W ten sposób dostałam pierwszą tego dnia nauczkę – zawsze mieć raczki. Choćby po to,  żeby później na szlaku nie wyglądać kretyńsko, idąc na sztywnych nogach!

Lodowisko na szlaku.
Przełęcz Wierch Młynne.

Niestety dalszy odcinek był jeszcze bardziej oblodzony. Wymyśliłam, że pójdę poboczem i tu dostałam kolejną lekcję – otóż okazało się, że człowiek ma tyłek po to, żeby nie zapaść się w śnieg po pachy. Jak wygramoliłam się z dziury, uznałam, że wolę jednak iść po lodzie 🙂 Szczęśliwie szybko doszliśmy do wąskiej ścieżki i zeszliśmy z lodu na śnieg. Ufff!

Co za radocha 🙂

Gramy!
Pozujemy <3
I wystawiamy pyski do słońca 🙂

Przez chwilę szliśmy bardzo gęstym lasem, było praktycznie ciemno. Śniegu wciąż było sporo, co kilka kroków zapadaliśmy się po kolana. Na szczęście im wyżej, tym mniej śnieg był mokry, więc upierdliwy odcinek nie trwał długo. Czerwony szlak jest słabo oznaczony, ale co chwilę są tabliczki wyznaczające ścieżkę rowerową, więc nie ma problemów z orientacją. A ścieżka piękna, nie za szeroka, w otoczeniu mieszanych lasów. Naprawdę można tu odpocząć. Nie spieszyliśmy się specjalnie, robiliśmy przerwy na fotki, graliśmy z Mauro i cieszyliśmy się słońcem. I tak aż do polanki z widokiem na nasz cel. Wieża nie wydawała się być daleko, a szlak robił się coraz ładniejszy, więc ochoczo ruszyliśmy naprzód.

Jest i nasz cel!

Po około 10 minutach zaczęło odcinać nam prąd, złapaliśmy zadyszkę i mieliśmy bardzo nietęgie miny. Postawienie każdego kroku to była walka. Co najmniej 3 razy miałam ochotę powiedzieć, że mam to gdzieś i wracam do auta. Jednak nie wiedzieć skąd brałam siły i stawiałam kolejny krok. Droga w ciężkim, mokrym śniegu kosztowała nas dużo sił. Jednak osłabienia nie należy lekceważyć, jakkolwiek dobrze nie czulibyśmy się w domu, wszystko zmienia się podczas wysiłku. Tak wiem, odkryłam właśnie Amerykę 🙂

W tym miejscu nie będę wrzucać żadnego naszego zdjęcia, prezentowaliśmy się niezbyt fotogenicznie. Zresztą Piotrek już na parkingu absolutnie zabronił robienia mu zdjęć od przodu. Faktycznie miał półprzymknięte oczy 🙂 Ja z kolei zdjęcie w zdjęcie wychodziłam blada jak ściana. Zostańmy więc przy widoczkach!

A to Mogielica <3

Kiedy na rozwidleniu zobaczyłam tabliczkę z informacją, że do wieży zostało 300 m, naprawdę odetchnęłam z ulgą.  Trochę zwolniliśmy, rzucaliśmy Mauro piłkę i cieszyliśmy się lasem. Śnieg był idealnie kleisty i jednym ruchem można było zrobić zgrabną kulkę, więc my też chwilkę się pobawiliśmy.

Ufff, już niedaleko!

Dopiero pod szczytem zorientowaliśmy się ile leży śniegu. Spokojnie był jeszcze z metr, mimo że od jakiegoś czasu mamy już właściwie przedwiośnie! Na choinkach co prawda nie było szadzi, ale i tak u góry czuć było zimę w pełni.  I wreszcie udało nam się złowić słoneczny dzień na szlaku!

Mój dzielny zdobywca <3
W lecie tabliczkę mam nad głową 🙂

W prześwitach drzew zaczęły majaczyć Tatry. To było dopiero zaskoczenie! Byłam pewna, że z Gorca Tatr nie widać, skoro my ostatnio ich nie widzieliśmy 🙂

Od razu polecieliśmy na wieżę. Mimo bardzo mocno świecącego słońca, które zmniejsza widoczność, Tatry były na wyciągnięcie ręki. Cały łańcuch! Budowa wieży w tym miejscu to strzał w dziesiątkę. Widoki były tak zachwycające, że od razu zapomniałam o zmęczeniu i kiepskim samopoczuciu. Przez tę chwilę byłam zdrowa jak ryba.

Pięknie!

Aaaaaachhhhh <3
Widok w stronę Turbacza, no i oczywiście w kadr musiała się wcisnąć Babia 🙂
Niestety widać też smog 🙁

Po postoju na wieży zrobiliśmy przerwę na popas i tu spotkała mnie kolejna tego dnia nauczka. Mieliśmy jedynie termos z gorącą herbatą, a ja marzyłam o zwykłej niegazowanej wodzie. Nie mogłam ugasić pragnienia wrzątkiem, a osłabiony organizm domagał się nawodnienia. Mała butelka niewiele waży, więc cierpiałam na własne życzenie. Cóż, mistrzynią pakowania to ja nie jestem!

Początkowo planowaliśmy podejść ze szczytu niebieskim szlakiem na Hale Gorcowe, ale nie mieliśmy już na to siły. Powoli zebraliśmy się z powrotem. Dobrze, że napotkani turyści uprzedzili nas o słabym oznakowaniu szlaku, również w drugiej części pętli. Już na początku można się zgubić, bo odbicie na Gorc Kamienicki tuż pod szczytem nie jest zaznaczone. Później problem pojawia się na polanie, zaraz za ławami trzeba skręcić w prawo, a nie ma żadnej strzałki ani tabliczki. Dobrze jest na górze włączyć GPS, żeby nie przegapić tych 2 newralgicznych punktów. Znaki ścieżek rowerowych, które towarzyszyły nam dotychczas gdzieś zniknęły, więc zupełnie nie mieliśmy punktu zaczepienia. Bez mapy, albo aplikacji można nieźle pobłądzić.

Wracamy!

Na uwagę zasługuje też sama polana Gorc Kamienicki, jest mega malownicza i idealnie nadaje się na piknik po zdobyciu szczytu. I Mauro bardzo ją lubi!

Skąd on ma te siły???

Szlak, którym schodziliśmy wydał nam się mniej atrakcyjny i bardziej stromy. Chyba nie tylko nam, bo większość napotkanych osób pytała, czy daleko jeszcze i od razu upewniali się czy dobrze idą. Najlepsze jest to, że w efekcie my poszliśmy źle 🙂 Zorientowaliśmy się, kiedy naprawdę długo nie widzieliśmy na drzewach czerwonej farby. Na szczęście GPS pokazywał, że nasza droga doprowadzi nas do szlaku. Wszystko fajnie, tylko znów weszliśmy na lodowisko, a w dodatku wydłużyliśmy sobie odcinek prowadzący asfaltem. Widok parkingu przyjęłam z wielką ulgą, marzyłam tylko o tym, żeby walnąć się na siedzenie i odpocząć.

Całość wycieczki z przerwą zajęła nam ok. 5 godzin, z czego droga na szczyt 2. Rekonesans udany, bo wiem jak wygląda trasa i mogę zaplanować wypad na wschód lub zachód słońca. W takim wypadku najlepiej zostawić auto na przełęczy Wierch Młynne, skąd do wieży jest 3,6 km. My straciliśmy sporo czasu na oblodzonym odcinku, później część trasy zapadaliśmy się do kolan w mokrym śniegu. W dodatku z racji przeziębienia mieliśmy wolniejsze niż zwykle tempo. Tak czy inaczej, nie wierzę, że na szczyt można dojść w 45 minut, chyba że biegiem. Dla tych, którzy wolą jednak iść polecam założyć 1,5 godziny. Z mapy wynika, że jest to najszybszy szlak na szczyt.

A my, mimo koszmarnego zmęczenia nie żałujemy niczego! Warto było wyrzęzić płuca w drodze na szczyt, żeby zobaczyć takie widoki!

To co? Do zobaczenia w Gorcach!

6
Dodaj komentarz

avatar
2 Comment threads
4 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
3 Comment authors
KasiaAlaWiolka Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Wiolka
Gość
Wiolka

Ja Taterek nie widziałam.Byłam 2 lata temu.Naszego Leo jeszcze nie było.Szłam z Rzek przez Gorc na Turbacz do Nowego Targu.Był marzec minęłam troje ludzi do Turbacza ,było cudnie,cicho i pięknie.Niestety z psiakiem tej trasy nie zrobię.?Pozdrawiam.

Kasia
Gość
Kasia

Ala kiedy zaliczyliście tą traskę ? To z ostatniego weekendu … ? 🙂

×

Like us on Facebook