Kalenica – Góry Sowie po raz pierwszy.
Przedłużony o Boże Ciało weekend mieliśmy spędzić na imprezie rodzinnej we Wrocławiu. A że zbiórka była w sobotę rano, postanowiliśmy w piątek pobuszować gdzieś po górkach. Najbliżej Wrocławia wypadała Ślęża, ale odpadła w przedbiegach ze względu na ogromną popularność. Następne w kolejności Góry Sowie kojarzyłam do tej pory tylko z obleganej Wielkiej Sowy.
Niedobrze…
Mimo wszystko postanowiłam jednak otworzyć mapę i zobaczyć, czy w Górach Sowich są w ogóle jakieś inne szlaki, poza tą nieszczęsną Sową. I tak palcem po mapie znalazłam Kalenicę, o której istnieniu wcześniej nie słyszałam. Okazało się, że na szczycie jest wieża, co dawało szansę na widoki. Wszystko to naprawdę obiecująco się prezentowało. Po rekonesansie szlaków w pierwszej kolejności odrzuciłam wariant z przełęczy Jugowskiej – wyglądała na najbardziej popularną bazę wypadową w Góry Sowie. W dodatku na trasie jest Schronisko Zygmuntówka. W długi weekend NO WAY!
Ostatecznie biorąc po uwagę dojazd z Krakowa, dystans i moje przeczucie (…) wybrałam trasę. Poniżej mapka:
Linka od razu podesłałam Piotrkowi, który zamiast mnie pochwalić rzucił:
„Coś Ty znowu wymyśliła??? Ta wieża wygląda jak złom.”
Ale ponieważ nie znalazł niczego lepszego (na sto pro nawet nie zaczął szukać), łaskawie się zgodził.
Ok, lecimy!
LEŚNY DWOREK – CIEMNY JAR
Na dość sporym, bezpłatnym parkingu przy Leśnym Dworku (dojazd od miejscowości Bielawa) zameldowaliśmy się około 10:30, po przeszło 3 godzinach jazdy z Krakowa. Wiata grillowa przy parkingu była mega zatłoczona, ale poza tym naliczyliśmy raptem kilkanaście aut. Biorąc pod uwagę piękną pogodę i wolny dzień, można powiedzieć, że puchy!
Bez problemu namierzyliśmy szlak w kierunku rozwidlenia Ciemny Jar (kolor zielony i niebieski) i ruszyliśmy. Początek to szeroka, zupełnie płaska bita droga. Choć zazwyczaj nie lubimy takich szlaków, ten jakoś od razu przypadł nam do gustu. Było bardzo spokojnie, drzewa dawały trochę cienia, a cała okolica dosłownie tonęła w zieleni.
Nie trzymając tempa, idąc spokojnie noga za nogą i grając z Mauro doczłapaliśmy do Ciemnego Jaru w jakieś 15 minut. Bez zbędnego zatrzymywania odbiliśmy na zielony szlak w kierunku Bielawskiej Polanki.
CIEMNY JAR – BIELAWSKA POLANKA
Początkowo nasz krajobraz nie zmienia się za wiele. Nadal jest płasko, pusto i soczyście zielono. Szlak prowadzi dość szeroką leśną drogą jeszcze spory kawałek od rozwidlenia. Nam szło się zaskakująco miło, bez zadyszki mogliśmy spokojnie rozmawiać, grać z Mauro i robić milion nieprzyzwoicie zielonych fotek (no filter!).
Wreszcie po dość długim odcinku płaskiej drogi, doszliśmy do skrętu w leśną ścieżkę. I od razu zaczęło się z grubej rury, bo szlak był w tym miejscu dość stromy. Albo my tak go odebraliśmy po lajtowym począteczku. Na szczęścia zanim zaczęliśmy jęczeć teren znów złagodniał. I serio muszę przyznać, że las którym szliśmy, był jednym z bardziej malowniczych ever.
Na końcowym odcinku szlak znów łagodnieje, a krajobraz trochę się zmienia. Teren, mimo że wciąż leśny jest trochę bardziej odkryty. Nawet zaczęły do nas docierać promienie słońca, właściwie pierwsze tego dnia. Wcześniej cały czas szliśmy w zielonej gęstwinie, co też było super, bo nie odczuwaliśmy upału.
Mimo, że totalnie nie trzymaliśmy tempa i trwoniliśmy czas na gry i fotki, dość szybko doczłapaliśmy do Bielawskiej Polanki. Żadne z nas nie zdążyło jeszcze poczuć trudu marszu. Także naprawdę jest to zupełnie spacerowy szlak.
BIELAWSKA POLANKA – KALENICA
Po nazwie Bielawska Polanka spodziewałam się czegoś zupełnie innego. W realu jest to łysy placek pośrodku lasu, bez widoków, z przecinającą go wzdłuż szutrową drogą. I z odgłosami wycinki drzew na dokładkę. Tymczasem ja miałam w głowie raczej polanę w stylu Michurowej, albo Stumorgowej, gdzie można wyłożyć się na trawie i przesiedzieć pół dnia w sielskim klimacie. Na Bielawskiej nic z tego. Krajobraz zachęca raczej do zabrania nóg za pas. I tak też zrobiliśmy.
Po przejściu kilkudziesięciu metrów szutrem nasz szlak obił w las, co bardzo nas ucieszyło. Z każdym krokiem oddalaliśmy się też od odgłosów wycinki. Ten odcinek szlaku był najbardziej zróżnicowany, a krajobraz zmieniał się jak w kalejdoskopie. Dopiero w tym miejscu minęliśmy kilka osób, które schodziły w dół. Poza tym prawie cały czas mieliśmy górki na wyłączność.
Ostatni odcinek na Kalenicę trochę mi się już dłużył, mimo że obiektywnie szlak nie jest w ogóle męczący. I chyba właśnie ten spacerowy i trochę monotonny charakter wycieczki wprawia po pewnym czasie w znużenie. Piotrek też coraz częściej szedł z nosem przyklejonym do mapy turystycznej i wypatrywał każdej zmiany położenia „naszej” kropki na szlaku.
KALENICA 694 m npm z psem
Szczyt Kalenicy jest totalnie zalesiony i gdyby nie wieża widokowa, nie byłoby widać absolutnie nic. Na szczycie jest szałasik i kilka miejsc do rozpalenia ogniska. My akurat wbiliśmy się w sporą grupę młodzieży, więc czym prędzej uciekliśmy na górę od zapachu dymu i sporej wrzawy. Teraz żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia wieży z dołu.
Serio, pierwszy raz widziałam taką konstrukcję. Muszę przyznać, że już podczas wychodzenia po schodkach miałam pietra, a na platformie stałam na totalnie sztywnych nogach. Wieża jest bowiem metalowa i dość gęsto naznaczona rdzą. Wygląda trochę jakby miała się zaraz rozlecieć na kawałki. A że jest wysoka i niezadaszona, to jakoś mój mózg nie mógł tego znieść i wysyłał dość niepokojące sygnały do żołądka.
No ale jak już wlazłam, to trzeba było się porozglądać i porobić jakieś fotki. Najgorzej było jak Piotrek przechwycił aparat. Mimo, że bardzo się starałam uśmiechać i tak na większości zdjęć mam minę kota srającego na pustyni (sorry za łopatologię, ale to naprawdę najlepsze określenie). Ale dość o mnie, popatrz tylko jakie widoki można podziwiać z wieży na Kalenicy. Ja właściwie podziwiam na zdjęciach, bo z pobytu na wieży pamiętam tylko mrowienie w brzuchu i zaciskającą się na smyczy Mauro, zupełnie mokrą dłoń.
ZMIANA TRASY
Po zejściu z wieży znaleźliśmy idealnie zaciszne skałki i postanowiliśmy rozłożyć się na popas. W międzyczasie ogarnialiśmy czas zejścia, trasę do Wrocławia i plany na dalszą część dnia. No i nijak nie wychodziło, że zdążymy na wieczorny „biforek” z rodzeństwem (i bez rodziców ?) przy zaplanowanej wcześniej trasie powrotnej. Postanowiliśmy zejść krótszą o 40 minut drogą przez Trzy Buki. Nasza ostateczna mapka wygląda więc tak:
KALENICA – ZIMNA POLANKA
Ten odcinek potwierdził moje obawy, że na szlaku z Przełęczy Jugowskiej na Kalenicę może być tłoczno. Otóż było baaardzo tłoczno i baaaardzo gwarnie. Serio miałam ochotę zamordować Piotrka za pomysł skracania trasy akurat tą drogą. Na szczęście nie trwało to długo…
ZIMNA POLANKA – TRZY BUKI
Zimna Polanka to kolejna totalnie zalesiona niby-polanka tego dnia. W dodatku zatłoczona, że względu na wiatę i paleniska. Bez zatrzymania popędziliśmy na żółty szlak z nadzieją na bardziej zaciszny klimat.
I udało się! Na szlaku prawie cały czas byliśmy zupełnie sami. Szliśmy spokojnie, powolutku, chłonąć ostatnie przed Wrocławiem zielone widoki. Ten odcinek był równie malowniczy, jak początek naszej wycieczki i znów zrobiliśmy masę zdjęć.
TRZY BUKI – CIEMNY JAR – LEŚNY DWOREK
Trzy Buki to mega dziwne miejsce. Jest to zupełnie zwykłe rozwidlenie szlaków pieszych i rowerowych. Niskie, bez widoków, zalesione i nieszczególnie porywające. A tymczasem spotkaliśmy tam sporo osób. Jedni siedzieli przy wiacie, inni palili ognisko, część odpoczywała. My po średnim pierwszym wrażeniu nie mieliśmy ochoty na dalsze poznanie.
Po mega krótkim pitstopie na uzupełnienie płynów zebraliśmy się, coraz intensywniej myśląc o parkingu. Od tego miejsca szliśmy szeroką bitą drogą, wyciągając nogi najbardziej jak się dało. Płaskie szutry były w miarę spoko na początku, pokolorowane na różowo euforią pierwszej wiosennej wycieczki. Na zakończenie trasy wywołały u nas standardowy na takich szlakach odruch – klapki na oczach i rura naprzód.
Co mogę powiedzieć na zakończenie? Chyba tylko że było meeeega. Podobało nam się absolutnie wszystko i wszystko było nowe. Zachwycił nas sielski i zaciszny klimat, masa zieleni, no i widoki of course. Takze na bank wracamy na Dolny Śląsk, tyle że na dłużej.
Ok, to tyle na dziś! Do zobaczenia na szlaku!
Super wycieczka i zdjęcia. Zresztą jak zwykle Alu. Serdecznie pozdrawiam.
Wycieczka faktycznie mega się udała. Super tereny, zupełnie nam dotąd nieznane, także musimy wrócić na dłużej. Nie tylko w Góry Sowie, ale i Bystrzyckie, Opawskie, Masyw Śnieżnika, Rudawy Janowickie, Izery. Masa jeszcze przed nami do odkrycia na Dolnym Śląsku. Również pozdrawiamy, ściskamy i przesyłamy drapanki dla Leo <3