Lachów Groń i Jałowiec z psem i widokiem na Babią.
Jakoś nigdy nie było nam po drodze na Jałowiec. Wybieraliśmy się na ten szczyt od dawna, ale jak przychodziło do wyjazdu, zawsze wpadał mi do głowy inny pomysł. I tym razem plan był zupełnie inny, mieliśmy przejść trasę z Koszarawy przez Lachów Groń, aż na Halę Kamińskiego. Poniżej mapka:
To co zmieniło nasze plany? Po raz kolejny w tym roku figla spłatała nam pogoda. Zaczęło się od tego, że przez okrągłe 5 dni majówki mieliśmy buszować po rozległych łąkach Wielkiej Fatry. Dobrze, że nic nie rezerwowaliśmy w wyprzedzeniem. Nauczeni doświadczeniem zawsze czekamy z szukaniem noclegu do ostatniej chwili monitorując prognozy pogody. Musieliśmy też opanować trudną sztukę odpuszczania. Wolimy poczekać, niż wtopić kasę na wyjazd w strugach deszczu. Ostatecznie z całego tygodnia wolnego wyłowiliśmy jeden dzień z satysfakcjonującą prognozą i po prostu musieliśmy ruszyć na szlak! Choćby gdzieś blisko, byleby tylko wyrwać się z domowych pieleszy.

Koszarawa – Lachów Groń
Początek trasy przebiegł zgodnie z planem -ruszyliśmy żółtym szlakiem z Koszarawy w kierunku Lachów Gronia. Miejsce startu jest bardzo dobrze schowane między domami, więc trzeba zachować czujność. Nam udało się trafić dopiero za drugim razem, mimo że jechaliśmy z GPSem. Ciężko też znaleźć miejsce do zaparkowania, zero pobocza na całej długości wioski. Ostateczni przytuliliśmy się do kawałka trawnika przy opuszczonej chacie i z duszą na ramieniu zostawiliśmy Forda. Szczęśliwie, po wycieczce auto zastaliśmy w stanie nienaruszonym z kompletem kół i powietrza w oponach 🙂
Początkowo szlak prowadzi przez polanę, która po deszczu była totalnie zabłocona. Środkiem szlaku płynął radośnie potoczek, a ja założyłam buty bez membrany. Zazdrościłam Piotrkowi i Mauro, którzy szli sobie na luzie, podczas gdy ja musiałam przeskakiwać z kamienia na kamień. Później było już tylko lepiej. Weszliśmy w las, ścieżka była w miarę sucha, a dookoła masa zieleni. Noooo, wreeeeeszcie wiosna.



Szlak do góry nie jest zbyt forsowny. Jest kilka stromych podejść, ale przeplatane są łagodniejszymi odcinkami, więc idzie się bardzo przyjemnie. W dobrych humorach, w otoczeniu zieleni i śpiewu ptaków doszliśmy w do chatki, w której można się zatrzymać na noc. Warunki są spartańskie, ale chata ma swój klimat. Podczas majówki mieszkały tam aż 2 ekipy. Pokazali nam wnętrze, ale nie chciałam już robić akcji z aparatem, więc odpuściłam zdjęcia środka. Dostaliśmy za to krówki na drogę!


Wydawało nam się, że od chatki na szczyt jest rzut beretem, jednak jest to około pół godziny drogi. Szlak na tym odcinku jest przyjemny i malowniczy, idealny na spacer z psem <3

Po około 1,5 godziny dotarliśmy na Halę Janoszkową na szczycie Lachów Gronia (1045 m npm). W lesie wydawało się, że pogoda jest piękna, było słońce, a drzewa osłaniały nas od wiatru. Po wyjściu na otwarty teren od razu poczuliśmy przenikliwy chłód. Idąc pod górkę byliśmy rozgrzani, ale podczas postoju momentalnie zmarzły nam tyłki. W dodatku widoczki były zamglone i ani Babia ani Pilsko nie pokazały nam się w całej okazałości. Mauro był za to w pełni usatysfakcjonowany i bawił się na całego. Chłodniejsza temperatura była dla niego idealna, a widoczki i tak zupełnie go nie kręcą. Liczy się tylko piłeczka 🙂



Lachów Groń – Czerniawa Sucha
Po krótkim odpoczynku czym prędzej zebraliśmy się w dalszą drogę. Byle tylko się rozgrzać! Po przejściu przez rozległą polanę weszliśmy znów do lasu. Szlak prowadził łagodnie w dół, szeroką ścieżką. Wszędzie widać było ślady ciężkiego sprzętu i faktycznie niedaleko odbywało się sprzątanie szlaku z powalonych drzew. Fajnie, że na drodze nie zalegały wiatrołomy, ale obecność ciągników ma swoje minusy. Szlak był rozjeżdżony, a my ubłoceni po same pachy.
W końcu po około pół godzinie doszliśmy do rozwidlenia szlaku. Nadal trzymaliśmy się pierwotnego planu, więc ruszyliśmy w kierunku Czerniawy Suchej (1062 m npm).
Podejście było dość strome, ale miało trwać tylko 20 minut. Zgodnie z tabliczką już po chwili zameldowaliśmy się na całkowicie zalesionym szczycie. Pogoda w międzyczasie trochę się popsuła, słońce częściej chowało się za chmury i zerwał się jeszcze mocniejszy wiatr. Wystarczyło, że przystanęliśmy na sekundę i od razu zmienialiśmy się w bryły lodu. Musieliśmy dobrze przemyśleć, co dalej zrobić. Na Halę Kamińskiego zostało nam 1:10, w tak niepewnych warunkach od razu podziękowaliśmy. Wyjścia były 2 – albo nieoznaczony szczyt Beskidek, albo odbicie żółtym szlakiem na Jałowiec. Już zrobiliśmy krok w kierunku Beskidka, kiedy przypomniałam sobie, że na Jałowcu jest szałasik, w którym moglibyśmy ukryć się przed wiatrem. W tył zwrot i zaczęliśmy mega strome zejście w kierunku Jałowca.

Czerniawa Sucha – Jałowiec
Po szybkim zejściu nadszedł czas na atak szczytowy na Jałowiec (1111 m npm). Chwilka lasem i otworzyła się przed nami przestrzeń. Słońce pojawiało się raz na jakiś czas, ale wiatr za nic nie chciał odpuścić. Na polanie zadziwił nas widok skoszonych połaci borówek. Dopiero po wycieczce doczytałam, że są to celowe działania, które mają zablokować zarastanie polan. Oczywiście nie chcielibyśmy, żeby rozległa łąka na szczycie Jałowca porosła lasem, ale jednak szkoda borówek. Nie powiem,w sezonie lubię spałaszować sobie borówy prosto z krzaka 🙂



Na tym odcinku ciężko było trzymać tempo, co chwilę odwracaliśmy się za siebie i podziwialiśmy Babią Górę. Z tej perspektywy wyglądała obłędnie!

Jałowiec
Jałowiec (1111 m npm) to jedna z zagwozdek najtęższych głów od regionalizacji. Według Jerzego Kondrackiego zarówno Lachów Groń, jak i Jałowiec należą do Beskidu Makowskiego. Można się jednak spotkać z przyporządkowaniem tych szczytów do Beskidu Żywieckiego. Niezależnie od tego gdzie się znajdują, trzeba przyznać, że oba oferują genialne widoki. I wszędzie można łazić z psem!

Cały szczyt Jałowca to jedna wielka polana z miękką trawą do siedzenia i co najmniej trzema miejscami do rozpalenia ognicha. Jest też szałas, w którym od razu schowaliśmy się przed wiatrem i chłodem. Zachmurzyło się na dobre, więc decyzja o zmianie planów była mega trafiona.


Na szczęście po jakiejś godzince pojawiły się zapowiadane na popołudnie przejaśnienia. Widoczki nadal były zamglone, ale ciepło i słońce było miłą odmianą. W jasnym świetle wszystko prezentuje się dużo bardziej optymistycznie i mimo, że czas naglił pozwoliliśmy sobie na chwilę harców z Mauro.

Jałowiec – rozejście szlaków pod Czerniawą Suchą
Po sesji trzeba było zebrać się w drogę powrotną. W nogach mieliśmy już około 8 km po całkowicie pofałdowanym terenie, stąd wiedzieliśmy że czekały nas jeszcze spore podejścia. Najpierw jednak trzeba było zejść z Jałowca, zdecydowanie najprzyjemniejsza część szlaku. Całą drogę towarzyszył nam widok na Babią. W międzyczasie zupełnie się wypogodziło, więc widoki były zachwycające.

Jeszcze w samochodzie ściągnęłam na telefon aplikację mapy.cz, skusiła mnie możliwość podejrzenia nie tylko szlaków, ale też ścieżek rowerowych i innych dróg, których nie ma na naszej dotychczasowej mapie. I tu niespodzianka, mapa pokazywała, że możemy ominąć podejście na Czerniawę Suchą i trawersując zbocze dość do rozejścia szlaków pod jej szczytem. Z lekkimi obawami zeszliśmy ze szlaku na szeroką drogę i faktycznie zaoszczędziliśmy sporo czasu. Żeby trafić na ten skrót, trzeba skręcić w pierwszą ścieżkę w prawo, na płaskim terenie po zejściu z Jałowca. Szeroka droga ze śladami opon prowadzi cały czas prosto, aż do szlakowskazu.
Lachów Groń – drugie podejście do widoków
Podejście na Lachów Groń poszło nam bardzo szybko, nachylenie było ledwo zauważalne. A po wyjściu z lasu był szał! Pogoda dopisywała i mieliśmy szansę nadrobić to, co rano skryło się za chmurami.

Tuż przed szczytem nieśmiało zaczęła wyłaniać się Babia. Na początku dało się ją dostrzec zza drzew, ale w miarę podchodzenia na szczyt było tylko lepiej.
A widoczki ze szczytu? Cuuuuudneeeee! Nie mogliśmy uwierzyć ile nas rano ominęło. Niby zarys Babiej i Pilska gdzieś tam majaczył, ale trudno to było porównać do popołudniowych warunków. Na szczycie Lachów Gronia jest też miejsce na ognisko, więc w mojej głowie od razu zaświtał pomysł wybrania się tu późniejszym popołudniem 🙂




Po krótkim przystanku zebraliśmy się w drogę powrotną do auta. I tu należy zachować ostrożność. Poszliśmy intuicyjnie za ścieżką i dopiero po jakiś 500 m zorientowałam się, że nigdzie nie ma żółtych znaków. Na szczęście nie nadrobiliśmy za dużo, ale mogło skończyć się dłuższym drałowaniem po asfalcie. Kto wie, gdzie sprowadziłaby nas nieoznakowana, szeroka droga?
Po kilku godzinach zmiennych warunków i sporego dystansu schowałam aparat do kieszeni. Zależało nam, żeby jak najszybciej dostać się do samochodu. Z ostatniego odcinka nie mam żadnych zdjęć. Wrzucam jeszcze mapkę naszej ostatecznej trasy. I znów dystans na mapie nie zgadzał się z realnym dystansem. Trasa ma około 17, może 18 km. Trudno powiedzieć, bo po drodze zaciął nam się krokomierz 🙂
Było pięknie! Koniecznie wybierz się na Jałowiec z psem! Trasa jest łatwa, częściowo prowadzi po kamienistych ścieżkach, ale są też odcinki trawiaste. Szlak nie jest monotonny, a asfaltu praktycznie nie ma.
To co, do zobaczenia w Żywieckim! (Do mnie jednak bardziej przemawia mniej popularna teoria i te szczyty jak nic wpisują mi się właśnie w to pasmo).
Bardzo fajny opis trzeba Ci przyznać masz dar???my na Jałowcu byliśmy parę razy ale zazwyczaj idziemy od Zawoi Wełcza jest taka droga trochę asfaltowa trochę po płytach między domami prowadzi na Koledówke i stamtąd jest fajne podejście przez schronisko na Opacnym na Jałowiec. Polecam posiłek w schronisku przygotowywany przez gospodarzy na kuchni opalanej drewnem . Ja vard,o lubie Zawohe i okokiczne szlaki czesto tam bywam i laze ot tak po wiejskich drogach lub szlajach rowerowych których tam akurat nie brakuje ?
No takie słowa to miód na moją duszę 😀 Zwłaszcza, że w liceum za każde wypracowanie dostawałam tróję na szynach 😛 Muszę przyznać, że nam też bardzo przypadły do gustu te rejony. Cisza, spokój, a teren spacerowe idealne! No i jest sporo polanek, gdzie można przysiąść i podziwiać widoczki <3 Słyszałam o schronisku niedaleko Jałowca. Prawie zdecydowaliśmy się tam iść, bo to zaledwie 20 minut, ale zorientowaliśmy się, że nie wzięliśmy pieniędzy z auta 😀