Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Tlstá i Ostrá z psem – dla zaawansowanych.

 

Do dziś nie mogę uwierzyć, że przeszliśmy ten szlak. Zatoczyliśmy dużo dłuższą pętlę, niż zakładałam i zdobyliśmy 2 szczyty. Po dojściu do samochodu, nie czułam nóg. W ogóle mam wrażenie, że nic już nie czułam. Usiadłam w otwartym bagażniku i tępo patrzyłam przed siebie nie mogąc wykrzesać sił na przebranie skarpet i butów.

Od razu zaznaczam, że to nie był mój pomysł! To Piotrkowi wyłączył się tego dnia jakiś bezpiecznik i porzucił swoją uporządkowaną i praktyczną naturę. A przecież w naszym związku to ja chodzę z głową w chmurach i podejmuję decyzję kierując się porywami serca. Nie widzę żadnych przeszkód, nie przewiduję możliwych scenariuszy, nic nie planuję.

Ale Piotrek?

Piotrek jest totalnym przeciwieństwem mojej wiecznie bujającej w obłokach natury. On musi wiedzieć ile kilometrów ma szlak, jaki czas jest potrzebny na jego pokonanie, czy jest duża różnica przewyższeń.  Dlatego po prawie 20 wspólnych latach i 5 z Mauro nauczyłam się dobierać trasy pod nas wszystkich. I tym razem grzecznie wybrałam jeden szczyt i krótszą opcję bez możliwości zrobienia pętli. Miała ona wyglądać tak:

Blatnica, pamätnik – Vápenná dolina, ústie

Start naszej wycieczki to niewielka wioseczka Blatnica. Po dojeździe na miejsce okazało się, że szlaki wychodzące z centrum prowadzą dalej przez wioskę. Pojechaliśmy za nimi z nadzieją na znalezienie miejsca do zaparkowania na końcu asfaltu. I tak znaleźliśmy się na darmowym parkingu  Blatnica, pamätnik przy wejściu do dwóch dolin. Koniecznie podjedź w to miejsce, zaoszczędzisz co najmniej 40 minut dreptania przez kompletnie nieciekawą wioskę.

Początek wycieczki  to żółty szlak przez Wapienną Dolinę. Długi, nudny, totalnie płaski i w dodatku asfaltowy.

Takich szlaków to my nie lubimy.

Ten odcinek miał trwać tylko chwilę, ale Piotrek mimo to wyciągnął telefon i otworzył mapę. No i się zaczęło:

– Eeeeeeeeeeeeeej, a Ty wiesz, że tam obok jest drugi szczyt?

– Noooo, wiem. Przecież wymyślałam tę trasę.

Dalej była cisza. Dłuuuuuga cisza. A ja szłam i nieco rozbawiona czekałam na dalszy rozwój. Wiedziałam już jak to się skończy. Piotrek znajdzie najbardziej optymalną pętlę przez 2 szczyty i potem nie będzie mógł na mnie psioczyć, jak okaże się za długa. A ja zobaczę dokładnie to co chciałam.

Perfetto! Ostatecznie nasza zmodyfikowana trasa wyglądała tak:

Vápenná dolina, ústie – Jaskinia Mažarná

Wreszcie po katorgach na asfalcie weszliśmy w las. Szlak prowadził wąską ścieżką, łagodnie pod górę. Najgorsze wciąż było przed nami. Profil trasy nie pozostawiał złudzeń, miało byś stromo.

I faktycznie po chwili stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Przed nami wyłoniły się zakosy. W totalnie ciemnym i nieciekawym lesie. To tak, żeby nie można było udawać, że przystaje się na zdjęcia, a nie z powodu ciśnienia rozsadzającego czaszkę i płuc na wysokości gardła. Nie pozostawało nic innego jak mozolnie stawiać nogę za nogą z nadzieją, że za którymś zakrętem będzie koniec.

I tu niespodzianka, bo po drodze trafił nam się przystanek. Po około godzinie od asfaltu doszliśmy do Jaskini Mazarnej, o której istnieniu mimo rekonesansu nie wiedziałam.

Jaskinia….

Nie ma chyba nic, czego nie lubiłabym bardziej na świecie niż jaskini. Ciemno, wilgotno i klaustrofobicznie. Brrr.

Piotrek oczywiście od razu poleciał zobaczyć co jest w środku, a zaraz za nim Mauro. A ja powolutku ściągałam plecak, szukałam wody, a potem długo piłam. Niestety wszystko na nic, po kilku sekundach usłyszałam wołanie. Odetchnęłam, zacisnęłam pięści i weszłam do środka na jakieś pół metra.

Znów klapa.

– Co z Tobą? No chodź, fajnie jest.

Szłam dalej na sztywnych nogach, aż stanęłam koło chłopaków i odliczałam, kiedy wreszcie znudzi im się oglądanie tej pierońskiej dziury w ziemi. A Piotrek dopiero się rozkręcał i podświetlając teren zwiedzał każdy kąt. Ostateczne wyszłam z jaskini z potężnymi mdłościami.

Terminator 🙂

Jaskinia Mažarná – Tlstá

Po zwiedzaniu jaskini  chcieliśmy ruszyć z kopyta i nadrobić nieprzewidzianą przerwę. Niestety zaraz po starcie zaczęły się trudności. Na początek sztuczne schody z bardzo wysokimi stopniami, a później skalisty kawałek. O ile przy schodach nie było potrzeby wspomagania się łańcuchami, o tyle na skałach nie dało się przejść inaczej, niż podciągając się na żelastwie. Tego odcinka Mauro nie był w stanie pokonać sam. Teren jest ukształtowany tak, że wielkość psa ma tu spore znaczenie. Im mniejszy i łatwiejszy do podsadzenia tym lepiej. Z większym psem może być bardzo ciężko.

Gramolę się 😀
Pierwsze widoki 🙂
Najgorszy odcinek, aparat bardzo go spłaszczył, ale jest tu dość trudno przejść z psem.

Później do samego szczytu nie ma żadnych trudności. Ścieżka jest wygodna, typowo leśna i miejscami dość stroma.  W pewnym momencie dostałam już takiej zadyszki, że pomyślałam, że chrzanię  góry, szlaki i to cale zdobywanie szczytów. Na następne wakacje jadę na Kanary siedzieć z drinkiem z palemką na dmuchanym flamingu. W swojej głowie szumnie ogłosiłam rozwód z górami. Szłam dalej snując wizje wysmażania się na plaży i obżerania 10 posiłkami  all inclusive dziennie. I tak aż do słupka na szczycie.

To lubię!

Tlstá z psem 1373 m npm

Szczyt Tlstej urzekł mnie od pierwszego momentu. Spokojnie mogę powiedzieć, że jest to jeden z najpiękniejszych szczytów jakie widziałam. Uwielbiam widok na góry, lubię oglądać okoliczne pasma i rozpoznawać nazwy poszczególnych wierzchołków. Ale najbardziej  lubię otwartą, bezkresną przestrzeń. I to właśnie oferuje Tlstá.

Na rozległej polanie rozłożyliśmy się w słońcu z kanapkami i herbatką i rozkoszowaliśmy się lenistwem. Byliśmy sami!

Czy ja serio myślałam o jakimś dmuchanym flamingu i drinach z palemką? Chyba zwariowałam!!!

Popas all inclusive <3
Pozujemy z widokiem na główny grzbiet Wielkiej Fatry.

Tlstá – Zadná Ostrá

Z Tlstej na Ostrą można się dostać na 2 sposoby. My ostatecznie wybraliśmy dłuższy wariant, za to z mniejszą różnicą wzniesień. Z perspektywy czasu myślę, że dobrze zrobiliśmy. Mimo, że byłam już lekko sfatygowana, szło mi się całkiem nieźle. Chłopaki też dobrze wyglądali. Na początku szlak jest ciekawy, są skałki, wąskie przejścia i piękne widoczki.

Ruszamy. Aż chce się iść <3

Później weszliśmy w las i wędrowaliśmy raz w górę, raz w dół przez baaaardzo długi czas. Monotonne odcinki zawsze się dłużą. Nie mam żadnych zdjęć, bo naprawdę nie było czego po drodze fotografować. Pod koniec to już nawet nie wierzyłam, że kiedykolwiek coś się zmieni w naszym krajobrazie. A jednak, kilka skałek, jakiś zakręt i zameldowaliśmy się na Zadnej Ostrej.

Zadna Ostra zdobyta!

Zadná Ostrá – Ostrá

Na Zadnej Ostrej odetchnęliśmy tylko chwilę, nie robiąc dłuższych postojów. Postanowiliśmy zjeść na Ostrej. Szybko rzuciliśmy tylko okiem na dalszy przebieg trasy, a ja trochę osłupiałam widząc schody prowadzące na szczyt. No ale przecież sama tego chciałam, więc nie mogłam teraz powiedzieć, że w sumie jestem zmęczona i nie bardzo widzę się na tym podejściu. Trzeba było zagryźć zęby i udawać twardziela…

Widok z Zadnej Ostrej na dalszą drogę. Te pionowe schody…

Cały odcinek do punktu Sedlo Ostrej jest króciutki i banalnie prosty. Ot, zwykła leśna ścieżka. Za moment było po wszystkim i rozpoczęliśmy atak szczytowy.

No i tu zaczęły się schody. Dosłownie i w przenośni. Szlak jest cały poszatkowany drewnianymi belkami, w dodatku jest potwornie stromo i nawet wbudowane stopnie nie pozwalają wejść bez pomocy rąk. Ja odrosłam od ziemi na 160 cm i nie dostałam od natury nóg po samą szyję. Cóż, bardzo szybko musiałam rozpocząć marsz na czworaka. Piotrek miał jeszcze gorzej, bo wziął na siebie opiekę nad Mauro. W pewnym momencie właściwie na każdy krok Piotrka trzeba było podsadziś Mauro. Serio nie wiem co nas tknęło, żeby brnąć w to dalej. Ale tak to już jest, że bliskość celu wyzwala rządzę „szczytowania” i jakoś tak nie ma opcji myślenia o odwrocie.

Po przejściu schodkowo – łańcuchowego odcinka byłam już totalnie zmasakrowana. A przed nami pojawiło się słynne OKNO. Tylko jedno się nie zgadzało, na zdjęciach z netu przejście przez okno wydawało się płaskie i łatwe, a w rzeczywistości to była pionowa ściana z dziurą na górze. Nie wiem, jak to się stało, że daliśmy radę przejść ten odcinek. W dodatku z psem!  Za oknem nogi trzęsły mi się tak, że ledwo pokonałam ostatnie 3 minuty prostej jak drut drogi na szczyt.

Tak to mniej więcej wygląda w moim wykonaniu…

Ostrá z psem 1 264 m npm

Na Ostrej czekał na nas prezent od losu, wyszło słońce. Na chwilę, dosłownie 20 minut, ale akurat na cały nasz pobyt. Mieliśmy genialny postój. Siedzieliśmy, wystawialiśmy twarze do słońca, robiliśmy zdjęcia. Piotrek i Mauro zajadali się kanapkami, a ja z nadmiaru wrażeń nie mogłam nic zjeść, choć na maksa burczało mi w brzuchu. Jednak oszołomienie, duma i milion kłębiących się we mnie emocji skutecznie związało supeł w moim gardle.

Po prawej Krizna, później Ostredok, a ta kopuła po lewej to Ploska.

I pal sześć Dolomity. To niziutka Wielka Fatra i ta wycieczka była najbardziej emocjonujące w 2019!

Ostrá – Juriašova dolina, ústie – Blatnica, pamätnik

W końcu zrobiło się późno i trzeba było zbierać się na dół. A czekało nas jeszcze pokonanie łańcuchów przy zejściu (z perspektywy czasu było to sporo trudniejsze od wejścia), powrót do Zadnej Ostrej i dopiero stamtąd mogliśmy złapać szlak do auta.

Na szczycie było pięknie, jednak całe zejście –  żółty, a potem zielony szlak to było tylko i wyłącznie dobicie naszych mięśni bez walorów widokowych w zamian. Bardzo szybko weszliśmy w gęsty las. Szlak był wąski, a z obu stron na ścieżkę próbowały przedostać się chaszczory, różne kolczaste ustrojstwa i jeszcze pokrzywy do tego. I najazd, a właściwie nalot muszek w pakiecie. Wyciągaliśmy nogi tak, że aż się za nami kurzyło. Aparat schowałam już na Ostrej, bo pomarudziliśmy trochę na przystankach i teraz trzeba było trzymać żwawe tempo.

Po koszmarnie dłużącym się zejściu czekał nas ostatni odcinek. Znów przez dolinę. Tym razem szutrem, ale nadal nudno i nieciekawie. Nie cierpię dolin, nie lubię podziwiać gór z dolin. No nie i koniec. A tu 50 minut drałowania po nudnym i płaskim. Nawet nie wiedziałam, że na końcówce będę w stanie wykrzesać z siebie taki sprint.

Ostatecznie do auta doszliśmy tak późno, że przebierając buty podziwialiśmy zachód słońca. I była to zdecydowanie najlepsza wycieczka w 2019. Po zejściu do auta aż kipiałam z nadmiaru wrażeń. I byłam bardzo z nas dumna, a zwłaszcza z Mauro, bo on naprawdę niczego się nie boi!

Ja siem bojem? Co ona pisze???

Epilog

Trasa ma według mapy 16 km, ale wydaje się sporo dłuższa. Na przejście trzeba liczyć prawie cały dzień, nam zeszło około 8 godzin. Jest też jak na swój niewielki dystans dość męcząca. Jeżeli wybierasz się z psem, musisz mieć świadomość sporej ilości sztucznych zabezpieczeń. Pies musi być nauczony współpracy i przyzwyczajony do urozmaiconego górskiego terenu. Na pewno nie jest to wycieczka dla początkujących psich górołazów.

Mauro chodzi powolutku, spokojnie, bez ciągnięcia i ekscytacji. I to był klucz do naszego sukcesu. Spokojnie słuchał komend, czekał aż wskażemy mu drogę. Bez problemu dawał się podsadzać, kiedy było to konieczne. Nie bał się, cały czas był zrelaksowany i uśmiechnięty.

Czy wiedząc jak wygląda trasa i jej poziom trudności zdecydowałabym się ponownie zabrać tam psa?

Tego nie wiem. Ale wiem, że nie żałuję niczego! Wręcz przeciwnie. Czasem dobrze jest porzucić  rozsądek i po prostu przeżyć przygodę. Po to, żeby później móc napisać, że to był zdecydowanie jeden z najfajniejszych dni na świecie. I długo go nie zapomnę!

Ok, wyjątkowo się dziś rozpisałam. Także kończę na dziś!

 

1
Dodaj komentarz

avatar
1 Comment threads
0 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
1 Comment authors
Łukasz Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Łukasz
Gość
Łukasz

Nie wiem czy jeszcze tu zaglądasz, ale chciałem Ci podziękować za bardzo fajną relację! Wybieram się w najbliższy weekend na Ostrą i już wiem co mnie czeka 😉
Jeszcze raz dzięki za ten wpis <3