Wiosenna Przehyba dobra na wszystko.
Tego mi było trzeba!
Porządnej trasy.
Pętli która da w kość tak, że nogi wejdą w tyłek.
Zmęczenia które kasuje z głowy wszystkie problemy.
Musiałam złazić nogi, zmęczyć się fizycznie tak, jak dawno już nie miałam okazji. Jak były czynne kluby fitness to przynajmniej mogłam pójść na trening ze sztangą i poprzewalać trochę żelastwa. A tak, ćwiczyłam w domu lub na działce. Fakt, że codziennie, ale bez obciążenia, którego po prostu nie miałam. Ze spacerami też wiemy jak było, jak pozaklejali wejścia do osiedlowych parków i zamknęli lasy. Ale grzecznie siedzieliśmy na tyłkach w Krakowie czekając z nadzieją na większy luz w kwestii spacerów i wycieczek. W końcu nic już nie stało na przeszkodzie, więc chciałam wreszcie pojechać na długą trasę. Dlatego już od poniedziałku miauczałam do Piotrka, żeby zgodził się na coś dłuższego.
I się udało!
A ja od razu wyszperałam dla nas idealną pętelkę , padło na Przehybę w Beskidzie Sądeckim:
Zawsze przed wycieczką staram się jakoś tak wszystko poukładać, żeby nie trafić na tłumy. Lubimy spokój i ciszę w górach. Wiadomo, przy schroniskach zawsze będą turyści, ale chociaż szlak staram się wybrać tak, żeby nie było tłoczno.
O Przehybie przed wycieczką wiedziałam tylko tyle, że jest. Jakoś nie było mi tam nigdy po drodze. A czy inni tam chodzą? Co prawda schronisko nie cieszy się szczególną popularnością na fejsowych grupach, ale jest tam dość spore skrzyżowanie szlaków, więc siłą rzeczy musieliśmy się liczyć z tym, że będą tam też turyści. Dlatego zdecydowaliśmy się zacząć wycieczkę jak najwcześniej to możliwe.
I trafiliśmy perfekcyjnie!
Sewerynówka – Przehyba
Z Krakowa wyjechaliśmy o 07:15, w Szczawnicy byliśmy po 9 i z GPSem bezproblemowo namierzyliśmy nasze miejsce startu – Sewerynówkę. Auto zostawiliśmy przy rozejściu szlaków, na poboczu. Spokojnie można podjechać jeszcze kilkadziesiąt metrów i zostawić auto na leśnym parkingu. Nam nie chciało się już wracać i Focus został tam gdzie go zostawiliśmy. Na szczęście nic mu się nie stało!
Szlak początkowo prowadzi szeroką bitą drogą wzdłuż potoku. Łagodne podejście jest idealne na rozruch i bardzo przyjemne. Mimo niepewnych prognoz słońce świeciło, a ptaki śpiewały na całe gardła. Od razy złapaliśmy klimat.
W pewnym momencie szlak odbija z szerszej drogi i wchodzi w las. Od razu robi się też bardziej stromo. Nie jest to jakoś mordercze podejście, po prostu porządna rozgrzewka. Niedługo po wejściu do lasu między drzewami można zobaczyć przedsmak widoków jakie czekają nas na szczycie. Tatry są na wyciągnięcie ręki.
Po kilku chwilach szlak znów wyprowadził nas na szeroką bitą drogę, a podejście znacznie złagodniało. Wszyscy z radością przyjęliśmy chwilę wytchnienia w postaci spacerowego odcinka.
W końcu ostatecznie pożegnaliśmy szeroką drogę i dalej szliśmy lasem, czasem bardziej stromo, a czasem całkiem łagodnie pod górkę. I znów oszukały nas prognozy, bo słońca tego dnia miało nie być wcale, a tymczasem grzało w najlepsze i w połączeniu z nachyleniem ścieżki dawało jeszcze większy wycisk.
W końcu doszliśmy do wypłaszczenia, z którego zobaczyliśmy dach schroniska. Zostawał kawałek po płaskim, później zejście i ostatnia prosta dość łagodnie pod górę. Od samego dołu szlak jest niesamowicie malowniczy i naprawdę dawno nie miałam takiej frajdy z wycieczki.
Przehyba 1 175 m npm z psem
Droga do schroniska ma według mapy 7,8 km i zgodnie ze szlakowskazem powinna zająć 2:40 h. My na szczycie zameldowaliśmy się w 1:50 h i wcale nie mam wrażenia żebyśmy szczególnie żyłowali tempo. Szliśmy raczej spokojnie, może nie gadaliśmy za dużo, ale zatrzymywaliśmy się na fotki i bawiliśmy się z Mauro, co zawsze trochę spowalnia. Dochodziło południe, a pod schroniskiem było jeszcze w miarę spokojnie.
Udało nam się zjeść drugie śniadanie i jakoś pod koniec popasu zaczęły ze wszystkich stron nadchodzić spore tłumki. Były grupy nastolatków, rodzinki, biegacze z psami, rowerzyści, a nawet jeźdźcy z końmi. Podeszliśmy więc jeszcze raz na rzucić okiem na Tarty i zaczęliśmy powoli się zbierać.
Mała Przehyba 1 155 m npm
Przy schronisku znaleźliśmy słupek z kierunkowskazem na „Punkt Widokowy”. Była jeszcze wczesna godzina, więc postanowiliśmy przejść się kawałek. Jakby trzeba było bardzo nadkładać drogi to zawsze mogliśmy się wycofać. Pomaszerowaliśmy chwilkę pod górę, w sumie może 3 minuty, a naszym oczom ukazał się najdziwniejszy punkt widokowy ever. Był to bowiem punkt widokowy prawie bez widoku! Za to na drzewie znaleźliśmy oznaczenie, że oto właśnie wdrapaliśmy się na Małą Przehybę. Także niespodziewanie szczytowaliśmy tego dnia po raz drugi.
Przehyba – Dzwonkówka
W końcu przyszedł czas, żeby ruszać dalej, przed nami była zdecydowanie dłuższa część pętli. Wybraliśmy czerwony szlak w kierunku Dzwonkówki, choć zdecydowana większość osób zmierza w stronę Radziejowej, najwyższego szczytu pasma. Trochę im zazdrościłam, bo wieża widokowa jest już otwarta, ale jakoś mapa za nic nie chciała współpracować i nie znalazłam pętli przez oba szczyty, która byłaby odpowiednia dla naszych nóg, łapek i auta. Może jakoś to jeszcze ogarnę, bo chciałabym przejść grzbietem także w tamtą stronę.
My za to ruszyliśmy zupełnie pustą ścieżką, co bardzo nas cieszyło. Po chwili zobaczyliśmy kawałek asfaltu i już prawie stanęło mi serce, ale na szczęście nasz szlak odbił w las. Na naszej mapie nie mogę jakoś tego znaleźć, ale znaki pokazywały, że asfaltówka sprowadza do Gabonia. My odbijamy w las i cieszymy się ciszą, spokojem i nadspodziewanie dobrą pogodą.
Początek pokonujemy dziarsko, szlak jest bardzo urozmaicony. Spodziewaliśmy się cały czas szerokiej i prostej drogi, tymczasem czekały na nas podejścia, spadki, węższe ścieżki i szersze bite drogi. Spodziewałam się więcej widoków, bo kilka razy czytałam, że jest to najpiękniejszy szlak w Beskidzie Sądeckim. Cóż, piękny jest bez wątpienia, zwłaszcza wiosną, kiedy las aż kipi zielenią. Jednak po „najpiękniejszym” szlaku spodziewałabym się jeszcze walorów widokowych, a tu realnie na to patrząc może 2 razy wyłoniły się Tatry i to w dużo skromniejszej wersji niż na Przehybie. Mimo to szło się naprawdę przyjemnie.
Oczywiście przyjemny marsz trwał do pewnego momentu, bo szlak jest pierońsko długi. I pod koniec bardzo czuć to w nogach. Mieliśmy nadzieję, że skoro na podejściu pod Przehybę urwaliśmy godzinę, to tym bardziej na płaskim do Dzwonkówki poszalejemy z czasem. Niestety, tu szlak jest wymierzony w punkt. Idąc w miarę sprawnie, z jednym 10 minutowym postojem przy Dzwonkówce zameldowaliśmy się 1:50 h od opuszczenia schroniska. Po drodze minęliśmy nawet jakąś osadę, składającą się z kilku domów i zaliczyliśmy atak miejscowych psów, których właściciele nic nie robili sobie z naszym i Mauro kostek. W efekcie Piotrek musiał wziąć Mauro na ręce i jakoś totalnie obszczekani przebiegliśmy bokiem.
Dzwonkówka – Sewerynówka
Przed nami ostatnie 1,5 godziny marszu. Na rozejściu szlaków planowaliśmy postój tylko na picie, ale przy okazji trzeba było jednak wyjeść z plecaków resztę prowiantu. W nogach mieliśmy już dobre 17 km mimo, że mapa pokazywała, że tyle powinna wyjść cała pętla. Ale w przypadku Mapy Turystycznej to standard.
Znów czeka nas przeprawa przez las, tyle, że tym razem z górki. Słońce w międzyczasie całkowicie zaszło, a nawet 3 razy zdążyło pokropić, więc skupialiśmy się na dotarciu do auta. Na kolejnym rozwidleniu mogliśmy wybrać szlak do Bacówki pod Bereśnikiem, nadkładają raptem 15 minut. Ale Tatry się zamgliły, więc tym razem bez żalu odpuściliśmy. Ostatni postój na rozprostowanie nóg zrobiliśmy na polance, niedaleko od miejsca gdzie czarny szlak z szerszej drogi odbija w las (uwaga na to miejsce, łatwo się zagapić i pójść prosto żółtym szlakiem do Szczawnicy).
Epliog
Trasa okazała się genialna i wróciliśmy bardzo zadowoleni. I idealnie zmęczeni!
Ode mnie jeszcze kilka słów:
- Nie ufaj mapie! A zwłaszcza Mapie Turystycznej. Zawsze zaniża dystans. Tym razem zamiast niecałych 16 km zrobiliśmy przeszło 20.
- Do Sewerynówki spokojnie dojedziesz autem i bez problemu je tam zostawisz. Najlepiej dojechać niebieskim szlakiem do końca asfaltu, wtedy leśny parking namierzysz bez problemu.
- Nie mogę się zgodzić, że fragment szlaku od Przehyby do Dzwonkówki to jakoś wybitnie piękne miejsce. To po prostu spacer lasem. Więc jeśli nie chcesz robić długiej trasy, to nie stracisz nic z widoków, jeśli po prostu przejdziesz się niebieskim szlakiem na Przehybę i z powrotem.
- Po drodze spotkaliśmy wielu psiarzy (wszystkich pozdrawiamy!), także jest to idealne miejsce na spacer.
- Do schroniska na Przehybie nie można wejść z psem, także lepiej sprawdzać pogodę przed wycieczką i wybierać słoneczne dni. Wtedy popas na zewnątrz to sama przyjemność. Podejście schroniska do psich turystów trochę dziwi, bo właściciele sami mają czworonoga. Ale na to nic nie poradzimy.
Ok, ode mnie to tyle. Koniecznie ruszaj w Beskid Sądecki. Jest bosko!
Dodaj komentarz