Turbacz i najlepsza widoczność EVER!
Druga połowa marca to moment, kiedy powoli zaczynam mieć dość zimy w mieście. Szarobure drzewa pozbawione liści, zmasakrowana zeszłoroczna trawa, smog i krótkie dni drażnią mnie bardziej niż w listopadzie (brrrr!). Z wielką radością witam każdą oznakę wiosny, choćby samiutki jeden pączek na krzaku. No i powoli myślę o dżinsach z dziurami na kolanach, z którymi musiałam się rozstać na pół roku 🙂
Zupełnie inaczej mam w górach, tam zima zachwyca mnie zawsze. Wiadomo, że tęsknię za ognichem na szczycie i leniwym wylegiwaniem się na trawie w letnie miesiące, ale zima, nawet ta późna, też ma swój urok. A czasem potrafi wyrwać z butów. Chodź, zobacz jaki „warun” (to ostatnio modne słowo wśród wędrowców, więc nie mogę zostać z tyłu!) zafundował nam ostatnio Turbacz!
Na Turbacz prowadzi wiele szlaków ze wszystkich 4 stron świata. I choć sam szczyt i schronisko leżą poza terenem Gorczańskiego Parku Narodowego, to podczas planowania wycieczki z psem, należy dokładnie sprawdzić mapę. Wiele szlaków prowadzących na szczyt przechodzi przez teren GPN i na te psiarze nie mają wstępu. Jest jeszcze szlak granicą parku – ze schroniska na Starych Wierchach, tym szlakiem możemy wędrować z psem, jednak dyrekcja GPN prosi, aby psy były prowadzone na smyczy, lub przynajmniej pilnowane na tyle, aby nie wbiegały na teren parku (idąc od Schroniska na Starych Wierchach w kierunku Turbacza granicę parku mamy po lewej stronie).
My wybraliśmy szlak z Nowego Targu, skusiła nas możliwość zrobienia całkiem zgrabnej pętelki spod przystanku autobusowego Nowy Targ Oleksówki. Całość według mapy to 16,1 km, ale nasza aplikacja zaniża dystans. Na oko zrobiliśmy ok. 18-19 km i przyznam szczerze, że żółty szlak powrotny trochę nam się dłużył.
Zaczęło się od tego, że widząc kościół, przy którym miał być przystanek pomyłkowo skręciliśmy w prawo. Ale zobaczyliśmy na drzewach zielone oznaczenia, więc podjechaliśmy kawałek dalej i trafiliśmy na spory bezpłatny parking przy małej stacji narciarskiej. Szlak prowadzi chwilkę asfaltem (nie więcej niż 10 minut), po czym skręca w las. Czasem trzeba omijać powalone choinki, które ucierpiały podczas ostatnich wichur.
Już od początku zachwyca widok na Tatry. Myślałam, że to chwilowy prześwit między drzewami, ale obłędny widok na ośnieżone szczyty towarzyszył nam przez całą drogę.
Żeby nie było tak kolorowo, na samym początku szlak funduje lekką zadyszkę. Szczęśliwie stromy odcinek szybko się kończy, teren się wypłaszcza i żaden przyspieszony oddech nie przeszkadza w podziwianiu taaaakich widoków.
Zawsze myślałam, że najpiękniejszy szlak na Turbacz prowadzi z Koninek. W sumie tylko ten szlak znałam, więc pewnie dlatego był on moim ulubionym 🙂 A z Koninek idzie się calutki czas przez las, zero widoków. Las owszem przepiękny i sielski, jednak nie może się równać z rozległą panoramą łańcucha Tatr, który widzimy w całej rozciągłości. Uwaga na szyję, można się naciągnąć od zerkania przez prawe ramię!
Na szlak wyszliśmy bardzo wcześnie, Turbacz to mega turystyczne miejsce, a my chcieliśmy uniknąć tłumów, a poza tym musieliśmy być w domu na 16:00. Jak obudziłam się o nieludzkiej porze, to przeklinałam ten pomysł, ale na szlaku przeszło mi od razu.
Znów oszukały nas prognozy, jednak tym razem tak, jak lubimy. Na rano zapowiadane było spore zachmurzenie, dopiero koło 11 miało zacząć się przecierać. Tymczasem od rana przywitało nas słońce, a lekka mgiełka na niebie przysłaniała ostre światło, zwiększając widoczność. W tym dniu Tatry było widać z Katowic, więc przejrzystość powietrza była naprawdę imponująca. I ani grama smogu!
Cały szlak jest niesamowicie widokowy, jednak nam szczególne przypadła do gustu końcówka, mniej więcej od tego znaku, aż do samego schroniska.
Do schroniska szliśmy 2,5 godziny z malutkim haczykiem. Tempo mieliśmy raczej wolne, sporo zatrzymywaliśmy się na fotki i graliśmy z Mauro w piłkę. Szło się dobrze, mimo, że od początku na szlaku leżał ciężki i mokry śnieg. Pod schroniskiem zobaczyliśmy, że jest go jeszcze cała masa.Chyba do maja się nie stopi!
Trasa nie jest forsowna, większość po płaskim, bardziej strome odcinki można policzyć na palcach jednej ręki. Widok spod schroniska należy do naszych ulubionych, więc zatrzymaliśmy się na chwilkę, a później popędziliśmy na wyżerkę. Po prawie 3 godzinach łażenia, jak nic należało nam się ciacho! Szarlotka była więcej niż pewna, zostawała kwestia dodatków. Bita śmietana mogła oznaczać rozmokły kleks z puszki, więc wolałam nie ryzykować. Ostatecznie wybrałam szarlotę z kwaśną śmietaną i konfiturą z brusznicy. Rządzi! Na fali zachwytów z wycieczki zamówiłam też grzane piwko z miodem i dopiero po wszystkim zorientowałam się, że ledwie minęła 10 rano. Niezły początek dnia!
Dojście ze schroniska na szczyt zajmuje niecałe 10 minut. Ze szczytu pięknie widać Babią Górę i Tatry. Zawsze jednak zasmuca nas księżycowy krajobraz martwych drzew. Tyle mówi się o tym, że psy szkodzą naturze w parkach narodowych, a tymczasem człowiek nie widzi, że to on sam jest największym szkodnikiem. Intensywna działalność wycinkowa, a później sztuczne zalesianie nieodpowiednimi gatunkami zmieniła ekosystem. Posadzone słabe odmiany narażone na ekstremalne warunki pogodowe i nieodporne na choroby, nie przetrwały w tym trudnym klimacie. Skutki są widoczne gołym okiem i zawsze łamią mi serce. Podobny krajobraz możemy zastać na Baraniej Górze, w okolicach Skrzycznego i Malinowskiej Skały, a także na Radziejowej. Pewnie można tak wymieniać w nieskończoność.
Pamiętam jeszcze czasy, jak na szczycie stała standardowa dla Gorców drewniana tabliczka. Dziś wierzchołek wyznacza wielki betonowy obelisk, który delikatnie mówiąc, nie zdobi krajobrazu. Na szczęście widoki rekompensują wszystko!
Ze szczytu powinniśmy zejść z powrotem do schroniska i stamtąd złapać żółty szlak zamykający naszą pętlę. Jednak wypatrzyliśmy udeptaną ścieżkę, jak nam się wydawało w dobrą stronę i postanowiliśmy skrócić sobie drogę. Udało się bez pudła, po kilku minutach zameldowaliśmy się na żółtym szlaku.
Wygląda na to, że nasz szlak powrotny to droga dojazdowa do schroniska. Ścieżka bardzo szeroka, ze śladami opon prowadziła nas od początku do końca. Kilka razy minęliśmy się ze skuterami GOPR, ale dla pojazdów prywatnych jest zakaz wjazdu, wiec zeszliśmy nie zasmrodzeni spalinami 🙂 I znów przez całą drogę towarzyszyły nam widoczki na Tatry i Babią Górę.
Szlak jest dobrze oznaczony, przy każdym skręcie stoi tabliczka. Niestety, ktoś miał fantazyjne podejście do oznaczeń czasu przejścia, albo może my mieliśmy nierówne tempo. Nie wiem, ale zupełnie nam się te informacje nie zgadzały, raz wyprzedzaliśmy tabliczki o pół godziny, innym razem rozwlekaliśmy teoretycznie krótkie odcinki.
O ile przez całą drogę wyprzedzaliśmy plan, to przy ostatnim szlakowskazie lekko spanikowaliśmy. Droga powrotna zdawała się nie mieć końca. A że musieliśmy być w domu na określoną godzinę, to od ostatniego skrętu, aż do asfaltu zbiegliśmy. Asfalt jak to asfalt, wskazuje koniec wycieczki i powinien trwać jak najkrócej. Tu jednak trzeba było kawałek przejść. Najpierw do przystanku pod kościołem, na którym powinniśmy zostawić auto, a później z 500 m do naszego parkingu. Ale w ogólnym rozrachunku asfaltu jest naprawdę niewiele.
Dla nas ta trasa była przełomowa, jeśli chodzi o wycieczki na Turbacz. Na pewno jeszcze nie raz zrobimy sobie taki spacerek. Nieliczne strome odcinki nie wysysają całej energii , większość trasy przebiega z prawie niezauważalnym nachyleniem. Nie tylko szczyt, ale cała wycieczka obfituje w widoki, a całość wieńczy psiolubne schronisko z pysznym żarełkiem (nie tylko słodkości są dobre, żurek też niczego sobie!). Mieliśmy pecha, bo nie trafiliśmy na najlepsze ciacho – meeega wysoką drożdżówkę ze zbieranymi w Gorczańskim lesie borówkami. Ale szarlota też jest pycha!
A najlepsze jest to, że niedługo zacznie się wyjątkowo atrakcyjny czas na Turbacz – krokusy! W okolicach rośnie ich cała masa. W godzinach południowych na pewno będzie sajgon, ale rano, albo późnym popołudniem powinno się udać uniknąć tłumów. Pamiętaj, że krokusy są pod ścisłą ochroną! Nie chcę zrzędzić, ale jak widziałam zdjęcia z Doliny Chochołowskiej z grillem na polanie pełnej krokusów to szlag mnie trafił. Więc nie zrywamy, nie depczemy, nie siadamy tyłkiem do zdjęć. Podziwiamy, robimy foty i zostawiamy w nienaruszonym stanie. Ok, koniec kazania 🙂
Jeszcze tylko mapka:
To do zobaczenia w Gorcach. Tylko na psio-legalnych szlakach!
Super. Dokładnie taką samą pętelkę zrobiłam w tamtym roku. Widoki też mieliśmy podobne. Była połowa kwietnia.Pozdrawiam.
Nie spodziewałam się takich widoków. Zawsze chodziliśmy z Koninek, dopiero od kiedy dołączył do nas Mauro zmieniliśmy szlak. W kwietniu pewnie była masa krokusów?
Oj było. Cudnie.
A my w tym roku coś nie mamy do tych krokusów szczęścia ?
Pięknie ? my byliśmy w ostnia niedzielę stycznia pogoda była rewelacyjna widoki bajkowe wybraliśmy bardzo podobna trasa tyle że wyruszyliśmy z Obidowej zielonym potem czarnym do żółtego i na Turbacz wracaliśmy przez Rozdziele wzdóz trasy narciarskiej chcę się wybrać teraz na krokusy być może w poniedziałek by uniknąc tłumów ??
Ta Wasza pętelka też jest super, szlakiem granicznym GPN ze Starych Wierchów na Turbacz szliśmy kilka razy, ale z Obidowej jeszcze nie. No teraz w okolicach Turbacza jest Krokusowe szaleństwo, więc na pewno będzie pięknie 🙂 Jeżeli piszesz o wyciągu w Koninkach to niestety trasa przebiega przez teren Gorczańskiego Parku Narodowego, z psem nie wolno 🙁