Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Hala Pisana na zapoznanie z Beskidem Sądeckim.

Nasz pierwszy pobyt w Beskidzie Sądeckim. Aż trudno uwierzyć, że wcześniej się tam nie wybraliśmy. Nie ma tu żadnych ścisłych rezerwatów, więc bez problemu można zabrać na szlaki psa. Do wyjazdu zachęcały obietnice wielu miejsc, z których można zobaczyć Tatry. A czy może być coś piękniejszego, niż widok na ich ośnieżone szczyty? No dobra… może, na przykład to 🙂

W Piwnicznej przywitało nas słońce, więc od razu po zameldowaniu w pokoju, postanowiliśmy ruszać w góry. Odpaliliśmy aplikację i okazało się, że bardzo blisko naszego pensjonatu zaczyna się żółty szlak na Halę Pisaną i niebieski na Halę Łabowską, gdzie znajduje się schronisko. Myśleliśmy, że uda nam się zrobić pętelkę przez obie hale. Samochód zostawiliśmy na parkingu przy pijalni wody i stamtąd ruszyliśmy za żółtymi znakami. Szlak chwilę prowadził asfaltową drogą, a po przejściu przez mostek zaczęły się betonowe płyty. Szliśmy tak około 15 minut, nie mogąc się doczekać zejścia w las. W końcu szlak wyprowadził nas na łąkę, a później krótki odcinek leśną ścieżką. Wszystko ładnie oznaczone, nie ma szans się zgubić. Niestety ku naszemu zdziwieniu, po chwili znów wyszliśmy na drogę z betonowych płyt, którą szliśmy kolejne 20 minut, tym razem już mocno zniechęceni. Kto tak wyznacza szlaki?

Kawałeczek drogi przez las pomiędzy odcinkami z płyt:

W końcu weszliśmy znów do lasu, a ścieżka prowadziła dość ostro pod górkę. Mimo dodatnich temperatur przez ostatnie kilka dni, śniegu było bardzo dużo.

Szlak od momentu wejścia do lasu był bardzo ciekawy, co jakiś czas wychodziliśmy na polany, gdzie odsłaniały się widoczki. Szliśmy cały czas w okolicy ścieżek dla narciarzy biegowych. Widać, że sporo osób z nich korzysta, wszędzie widać było ślady nart. Sama nabrałam ochotę żeby zadebiutować na biegówkach, zwłaszcza w tak pięknych okolicach 🙂

W oczekiwaniu na rzut….

Pełna powaga, skupienie i dostojność…

Jeeeest 🙂

Pogoda cały czas dopisywała, było ciepło i słonecznie. Mauro grał w piłkę, zadowolony, że znów widzi śnieg, który uwielbia. Dla nas nie było tak łatwo. Jeden nieostrożny krok i zapadaliśmy się po kolana, a czasem głębiej. Wygrzebanie się z dziury było wyczynem, trzeba było się nagłowić, żeby nie wlecieć drugą nogą 🙂  Mi się kilka razy tak zdarzyło i wychodziłam na czworaka, co musiało wyglądać komicznie. Dobrze, że to ja trzymam aparat, bo w przeciwnym razie, pewnie miałabym kilka filmików, potwierdzających moją zwinność 😀 W takich warunkach bardzo powoli pokonywaliśmy dystans. W końcu po przebyciu prawie 9 km doszliśmy na Halę Pisaną. Mimo obietnic z przewodnika, nie należy ona do szczególnie widokowych miejsc. Za to szlak, który tu prowadzi rzeczywiście jest piękny.

Cel osiągnięty, fotki obowiązkowe 🙂

Byliśmy już porządnie zmęczeni, a według szlakowskazu droga na Halę Łabowską miała zająć jeszcze godzinę. W takich warunkach moglibyśmy się nie zmieścić w tym czasie. Rzut oka na zegarek, do konkursu skoków narciarskich  zostało półtorej godziny. Szybka decyzja – wracamy tą samą drogą. Na Hali Pisanej zrobiliśmy krótki postój na uzupełnienie kalorii i zaczęliśmy schodzić.

Tym razem szło nam dużo szybciej, wciąż zdarzało się zapadać w śnieg, ale z górki to jednak z górki. Wychodząc na polanki próbowaliśmy wypatrzeć Tatry, które podobno stąd widać. Niestety, my nie mieliśmy tyle szczęścia, mimo, że na pogodę naprawdę nie mogliśmy narzekać. Nawet bez Tatr widoczki były piękne. Mauro szalał całą wycieczkę, ani na chwilę nie przestawał biegać za piłeczką, choć i on czasem wpadał w głębszy śnieg. Mieliśmy kupę śmiechu oglądając jego zmagania 🙂

Koniec dnia na szlaku:

Wracając po betonowych płytach obiecaliśmy sobie, że przy planowaniu tras na kolejne dni, dokładnie sprawdzimy dokąd można dojechać autem. Gdybyśmy cały ten odcinek przejechali, bez problemu doszlibyśmy na Halę Łabowską. I taką właśnie trasę Wam polecam – dojechać do niewielkiej miejscowości Kokuszka i tam zostawić samochód na poboczu. Szlak znajdziecie bez problemu, bo odchodzi od jedynej drogi prowadzącej przez wioskę.

Mimo przygód byliśmy zadowoleni z pierwszej wycieczki.  Przeszliśmy 18 km, dość porządnie się zmęczyliśmy i z pewnością zasłużyliśmy na dużą dawkę kalorii – pyszny obiad i grzane piwko.

Błogosławieństwem okazała się suszarka do butów, która była w naszym pensjonacie. Niestety, takiej membrany, która pokonałaby przedwiośnie jeszcze nie wynaleziono 🙂 Serdecznie polecam Wam nocleg w Willi Apia, nowy obiekt, ładnie urządzony i przede wszystkim psiolubny. Poza sezonem ceny przystępne, mieliśmy dużo miejsca i super komfort, a Mauro własny ogrórdek 🙂

Jeszcze mapka wycieczki 🙂 Wyżej napisałam, że przeszliśmy 18 km. Korzystamy z Piotrkiem z 2 różnych aplikacji + krokomierza, który również podaje dystans. Oboje mieliśmy podobny wynik (dłuższy niż pokazuje mapa), dlatego pamiętajcie, aby zawsze założyć margines błędu przy planowaniu tras.

Na dziś wystarczy, już wkrótce na blogu opisy 3 kolejnych wycieczek w Beskidzie Sądeckim.

Do zobaczenia 🙂

6
Dodaj komentarz

avatar
3 Comment threads
3 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
4 Comment authors
JadwigaAnnaAlaJakub Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Jakub
Gość

No widoki czarują na maxa. Zazdroszczę!

Anna
Gość

Piękne widoki. Po Twoim opisie już bym chciała tam być. Uwielbiam chodzenie po górach. 🙂

Jadwiga
Gość

Dobrze, że Mauro jest czarny, bo jakby był biały, to ciężko by go było znaleźć w tych zaspach 😉

×

Like us on Facebook