Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Huncwotowy 2019 – podsumowanie.

Kolejny rok za nami, kolejna wiosna na karku, ale też milion nowych doświadczeń i przygód do koszyka! Jaki był dla nas 2019? Może nie był usłany różami, bywały trudne momenty, najedliśmy się trochę strachu. Ale było też kilka przełomów, które pokazały mi, że małe kroczki mają wielkie znaczenie. Ostatecznie w Nowy Rok wchodzę z nadzieją i jeszcze większą chęcią do życia.

Ok, zaczynamy!

To co złe, zostawiamy za sobą. Przeżyliśmy, przemyśleliśmy i wyciągnęliśmy wnioski, ale nie zamierzamy rozdrapywać ran. Jesienią Mauro przeszedł 2 zabiegi amputacji pazurka. Dziś nie ma już po nich śladu, ale ja wciąż pamiętam strach i bezradność, jaką czułam w tamtym okresie. Sylwestrowy wyjazd nad morze pomógł mi przewietrzyć (a właściwie przewiać) głowę. Wróciłam spokojniejsza i  mimo niezbyt przyjemnego początku roku, mam nadzieję że ciąg dalszy będzie dużo lepszy.

PSIE-ŁOMOWE MAŁE KROCZKI

Na początek mniej podróżniczo, za to bardziej życiowo. Na szybko patrzę na plany z poprzedniego roku iiiii:

Nie, nie schudłam.

I drugie nie, nie wróciłam do biegania.

Czy żałuję? Znowu nie! Gdyby to było faktycznie ważne, pewnie znalazłabym motywację. Na co dzień uprawiam sport co najmniej 4-5 razy w tygodniu. Nieraz częściej. Do tego ciągle łażę z Mauro i raz w tygodniu morsuję. Czy naprawdę muszę jeszcze  biegać, skoro zupełnie tego nie czuję? Dziś wiem że nie i żaden medal po masowym biegu nie jest wart moich frustracji na trasie. A skoro mimo dużej aktywności nie jestem „szczypiorkiem”, to też trudno. Życie jest za krótkie, żeby odmawiać sobie pizzy z przyjaciółką, albo sushi z mężem.

Ale mimo wszystko było kilka małych kroków z których jestem dumna. Zerwałam z paskudnym nałogiem spożywczym. Wstyd przyznać, że przez lata trzymał mnie w garści czarny, niezdrowy, gazowany napój. Dziś nawet nie mogę popatrzeć w jego stronę. Nauczyłam się pić wodę z kranu, a z moją butelką z filtrem nie rozstaję się nawet na minutę. Wcześniej nie cierpiałam wody, więc to naprawdę przełom w moim życiu.

Ostatni krok to rewolucja w łazience. Zmieniłam wszystkie kosmetyki i środki czystości na „cruelty free”, czyli bez powiązań z testami na zwierzętach. Nie będę teraz opowiadać całej historii, bo kiedyś z pewnością o tym napiszę. Efekt jest taki, że mam czyste ciało, czysty dom (przynajmniej jak posprzątam…) i czyste sumienie! I jest mi w życiu sporo lżej.

I tyle zmian, jak na jeden rok uważam, że w zupełności wystarczy!

REKORDY

Nie było ich dużo, w zasadzie był tylko jeden. Ale za to jaki! Wdrapaliśmy się z Mauro na TRZYTYSIĘCZNIK. Tak! TRZY-TY-SIĘ-CZNIK!!!! I stało się to podczas wymarzonego już od dawna wyjazdu w Dolomity. Spodobało nam się tak bardzo, że i w tym roku planujemy trochę tam połazić.

Nasze najwyższe piwo 3152 m npm!

A! Zapomniałam o jeszcze jednym rekordzie. Nasz staruszek Ford przekroczył 300 000 km przebiegu. I choć w tym roku na pewno się już rozstaniemy, to i tak mam poczucie, że nie będę już mieć lepszego auta. Nigdy, przenigdy nas nie zawiódł. Przez wspólne 8 lat zrealizowaliśmy dzięki niemu masę marzeń i przeżyliśmy furę pięknych chwil. A to zdjęcie zrobiliśmy na pamiątkę <3

Na parkingu poniżej przełęczy Sella. Dolomity <3

GÓRY <3 GÓRY <3 GÓRY<3

Zaczęłam od podpatrzenia co też udało nam się zrealizować z postanowień z poprzedniego roku. Nie jest źle! Mimo, że cała jesień wypadła ze względu na kontuzję Mauro i tak sporo zrobiliśmy.

Wschód słońca + nocleg na dziko/ w schronisku.

Trochę klapa wyszła z tego przedsięwzięcia, jednak mimo wszystko będę bardzo miło wspominać tę wycieczkę. Na zakup namiotu wciąż nie udało mi się Piotrka namówić, więc nie pospaliśmy w górach na dziko. Ale zarezerwowaliśmy nockę w schronisku na Hali Miziowej. Także tę część planu możemy odhaczyć.

A wschód? Cóż… My jak najbardziej na wschodzie byliśmy, tyle że nie było słońca.  A ja tak marzyłam, żeby wreszcie zobaczyć w górach inwersję. I myślałam że w moje urodziny wszechświat będzie mi sprzyjał. Niestety, miał mnie i moje marzenia głęboko czterech literach 🙂 Wschód słońca bez słońca na Pilsku prezentował się tak:

Turbacz.

Pisałam o planach wdrapania się na Turbacz (po raz milionowy!) i udało się. A w dodatku trafiliśmy genialne warunki. Przejrzystość powietrza była idealna, zero smogu, no bajka!

Dolomity

Udało się! I było meeeeega! Byliśmy całe 5 dni (choć miało być 6, ale na kilka godzin utknęliśmy na zamkniętej drodze i doba pękła w aucie…). Na szczęście przez resztę pobytu pogoda pozwalała nam w miarę elastycznie planować wycieczki i naprawdę wycisnęliśmy Dolomity jak cytrynę.

Moje ulubione zdjęcie z całego roku <3

Wielka Fatra

I w tym roku udało nam się wyjechać na parę dni na Wielką Fatrę i zakochać się w niej po raz drugi. Niestety we wrześniu zastała nas nagła zmiana pogody i szok temperaturowy (zjazd przez noc z 20 stopni do -1) i 2 trasy poszły się gonić. Ale i tak złowiliśmy masę pięknych wspomnień , więc niczego nie żałujemy <3

A poza tym kilka fotek  z jednodniowych wypadów. Dopiero teraz sobie przypomniałam jaka była zima w zeszłym roku. Cuuudo!

Wiosna nie rozpieszczała, ale trochę zrobiliśmy:

Nie mogłam pominąć tego zdjęcia!

Nie udało się zrealizować wycieczki na Skrzyczne i Malinowską Skałę, a także zachodu na Wysokim Wierchu. Oba planowałam na jesień, którą po operacjach Mauro spędziliśmy w Krakowie. Nadrobimy!

BALATON

O tym, za co kocham Węgry mogłabym opowiadać godzinami.  Zdecydowanie jest to jedno z naszych miejsc i staramy się odwiedzić je co roku. I w 2019 znów spędziliśmy tydzień nad Balatonem. Wygrzaliśmy się, wypływaliśmy i wypiliśmy hektolitry wina. I wracamy w 2020! Jak tylko zorganizujemy jakieś auto 🙂

NA DESER PODLASIE I MAZURY

Miało być tylko Podlasie, czyli na początek kajaki na Biebrzy, a później jakaś fajna agroturystyka. Ostatecznie wylądowaliśmy na Mazurach i odkryliśmy ich zupełnie nieznane, zaciszne oblicze.

Kajaki na Biebrzy to był totalny niewypał. Podczas zaledwie 10 km spływu prawie się rozwiedliśmy. Cóż, tak chciałam zorganizować chłopakom fajną atrakcję, że przesadziłam. Nie podobało im się w ogóle. Pole namiotowe i szałasy, które wydawały się super sprawą również niestety zaliczamy na minus. Pomysł świetny, ale żeby działało, powinna być głusza. Niestety pole leży bardzo blisko mega ruchliwej drogi i całą noc mieliśmy wrażenie, że tiry przejeżdżają milimetr od naszych głów. Biebrza jak zwykle piękna.

Za to Mazury wypaliły jak nie wiem.  Zawsze kojarzyłam ten region  z tłumami w Giżycku, Mikołajkach i Mrągowie. No i jeszcze z mega popularną na spływy kajakowe Krutynią. A my właśnie na Mazurach odnaleźliśmy głuszę. Wylądowaliśmy w Pluszkiejmach nad jeziorem Czarnym. Mieszkaliśmy przy samej plaży. Będzie wpis z danymi naszej kwatery, bo dawno nie trafiliśmy tak dobrze. Poza byczeniem się nad jeziorem udało nam się liznąć trochę Puszczy Rominckiej. Zwiedziliśmy wszystkie mosty kolejowe. I najedliśmy się kartaczy. Będzie wpis!

EPILOG

I to tyle. Z jesiennych planów nic nie wyszło, ale jakoś nie żałuję. Choć uwielbiam podróżować, muszę przyznać, że jesień w domu dobrze mi zrobiła. Opieka nad Mauro była trudna, najedliśmy się sporo strachu. Ale też zbliżyliśmy się do siebie całą trójką. Z racji mniejszej mobilności Mauro dużo odpoczywaliśmy, głównie oglądając filmy zakopani w kocach <3  Poza tym wysypiałam się, chodziłam na saunę i treningi, piekłam szarlotki. Żyłam wolniej niż zwykle, ale wciąż bardzo przyjemnie.

A CO DALEJ?

Nowy Rok, nowa ja?

Nieeeee, to nie dla mnie. Nie napinam się już na żadne postanowienia, nie czekam do kolejnego poniedziałku i nie zaczynam z grubej rury. Zamierzam realizować plan małym krokami, konsekwentnie ale też z wyrozumiałością dla własnych słabości. Potykać się, ale iść dalej, a nie rzucać wszystko i po kilku tygodniach szumnie zaczynać od nowa. Przerabiałam to wystarczająco dużo razy.

A podróżniczo? Mamy dużo miejsc, które chcielibyśmy poznać lepiej, bo w poprzednich latach bardzo nas zauroczyły. Taki urok kilkudniowych urlopów, że nigdy nie wystarcza czasu na wszystko. A że nie potrafimy poświęcić tygodnia wypoczynku kosztem gór, ani na odwrót, to na takie kilkudniowe eskapady jesteśmy skazani. Dlatego moja lista miejsc, do których chcemy wrócić bardzo szybko się powiększa.  Na pewno chcemy jeszcze raz pojechać w Dolomity, tym razem w rejon Cortiny lub Misuriny. Została nam do odkrycia i złażenia ostatnia część Wielkiej Fatry. Z nowych miejsc od lat planuję wybrać się w Beskid Morawsko – Śląski. Kto wie? Może w tym roku wreszcie i on dostanie swój moment. Czy wystarczy mi odwagi na odczarowanie kajaków, tego jeszcze nie wiem 🙂

I tyle od nas! Będzie nam bardzo miło, jeśli podzielisz się z nami Twoimi planami na 2020!

2
Dodaj komentarz

avatar
1 Comment threads
1 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
2 Comment authors
AlaMonika Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Monika
Gość
Monika

I znowu tu wróciłam, poczytałam… 🙂 Gratuluję pięknych miejsc, a na relację z Dolomitów czekam z utęsknieniem- Piz Boe dopisuję do naszego planu :). Życzę Wam realizacji waszych planów!!

×

Like us on Facebook