Huncwot na gigancie, czyli blog o podróżach z psem

Kl’ak – ten na Małej Fatrze.

W zeszłym roku nie wyszedł nam totalnie jesienny wypad na Słowację. Około tydzień przed wyjazdem zamknęli granice i nasze plany licho wzięło. W tym roku uznaliśmy, że nie z nami te numery i wyjazd zaplanowaliśmy na początek września.

Takie z nas cwaniaki!

Zostało nam jeszcze do zrobienia parę mniej znanych tras na Wielkiej Fatrze i początkowo taki właśnie był plan na ten wyjazd.

A później okazało się, że wszystkie trasy mamy od strony miasteczek, które są idealną bazą wypadową również na Luczańską część Małej Fatry. I tak się złożyło, że to właśnie ma Małej Fatrze spędziliśmy znaczną część wyjazdu. A z brakujących nam do zdobycia szczytów Wielkiej Farty wdrapaliśmy się na jeden jedyny. Ale o nim później.

Dziś będzie Kl’ak. Od kiedy się o nim dowiedziałam chodził mi po głowie. Gdzieś wyczytałam, że to jeden z najpiękniejszych szczytów na Słowacji. I chociaż te wszystkie “najpiękniejsze” i “najbardziej malownicze” ochy i achy traktuję z przymrużeniem oka, to jednak zazwyczaj wpisuję te miejsca na listę do zobaczenia. Tak po prostu z ciekawości. Więc jak okazało się, że z naszej bazy mamy zaledwie 20 km na szlak, postanowiliśmy sprawdzić na własne oczy, czy te wszystkie zachwyty nie są na wyrost.

Trasa

Szlaków na Kl’ak jest cała masa. My wybraliśmy pętelkę z miejscowości Vricko. Ta wycieczka przypadała na pierwszy dzień wyjazdu, więc zależało nam, żeby po zejściu do auta mieć jak najbliżej na nocleg. A że bazę mieliśmy w miejscowości Valca, to pasowało idealnie.

Vricko –  Bak

Nasza mapa pokazywała od Vricka spory kawałek asfaltu, więc naszym stałym zwyczajem jechaliśmy jak najdalej się dało. Asfalt skończył się dobry kilometr od centrum miejscowości, więc naprawdę warto podjechać ten kawałek. Na końcu drogi jest spory, bezpłatny parking.

Początek szlaku to szeroka, kamienista i prawie płaska droga, niezmienna aż do rozwidlenia Bak. Bardzo przyjemna na rozgrzewkę. I mega szybko się z nią uporaliśmy.

Sielsko <3

Bak – Klacký vodopád

Na Baku zameldowaliśmy się zupełnie niewytyrani i w świetnych humorach. Podeszliśmy do znaku i rozeznaliśmy się w szlakach. To tu mieliśmy zejść w drodze powrotnej. Po krótkim rekonesansie ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku wodospadu. Ten odcinek, zgodnie z tabliczką miał nam zająć 50 minut. No i trochę zrzedły nam minki, bo podejście zrobiło się konkretne.

Na odcinku od rozejścia do wodospadu cały czas idzie się tą samą szeroką, bitą drogą. Jedyna różnica to nachylenie. Czas przejścia na szlakówkach potrafi dodatkowo zbić z tropu. Prawie godzina wysapywania płuc nie brzmi zachęcająco. Co ciekawe nie szczególnie się żyłując urwaliśmy na tym odcinku połowę czasu. Do wodospadu doszliśmy od rozwidlenia w niespełna pół godziny. Zresztą już podczas podejścia śledząc kropkę na mapie wiedzieliśmy, że sporo nadrobimy. Dziwiliśmy się tym bardziej, że totalnie nie trzymaliśmy tempa. Wręcz przeciwnie – nadal szliśmy rozgrzewkowo, gadaliśmy i graliśmy z Mauro. Także szlakówkom nie wierzyłabym tu szczególnie.

Pierwsze prześwity.

Sam w sobie wodospad nie jest może szczególnie porywający, ale z pewnością warto na chwilkę się przy nim zatrzymać. My nie robiliśmy tam dłuższego postoju. Do szczytu została 1:15, więc po szybkich fotkach ruszyliśmy z kopyta.

Klacký vodopád – Pod skalou – Kľak

Od wodospadu szlak prowadzi totalnie zniszczonym lasem, lawirując wśród połamanych gałęzi. W tych okolicznościach byliśmy przekonani, że i tu nadrobimy trochę czasu. I nawet wydawało nam się że idziemy znacznie zgrabniej, niż na początkowym odcinku. Już nawet widziałam nas na szczycie…

Jednak kropka na mapie tym razem złośliwie stała miejscu. W dodatku Mauro jakiś pierdyliard razy zgubił piłkę, więc zamiast nadrobić, zafundowaliśmy sobie kilkunastominutową obsuwę.

Średnia malowniczość…

Zgubił piłeczkę i patrzy na Pańciocha 🙂

Na końcowym odcinku lasem zaczęliśmy trochę smęcić. Średnio porywający szlak, praktycznie bez żadnych widoków, po zupełnie nieurozmaiconym terenie trochę nas znużył. Dlatego kiedy za którymś z niezliczonych zakrętów zobaczyliśmy tabliczkę z oznaczeniem Pod skalou i wreszcie otwarty teren, prawie oszaleliśmy ze szczęścia.

Z ostatniego rozwidlenia na szczyt mamy całe 10 minut marszu. Może się okazać, że zejdzie trochę dłużej ze względu na rozpraszające widoki.

Pod Skalou – wreszcie, nareszcie!

Kl’ak 1 352 m npm

Tak jak pisałam na początku, nie do końca daję się złapać w te wszystkie “naj” polany i szczyty w internetach. Każdy lubi co innego. Ja na przykład totalnie nie czuję kochanej powszechnie i obleganej tłumnie Rysianki. Dlatego nie bardzo wierzyłam że akurat ten szczyt jest jakiś wyjątkowy na tle setek, jak nie tysięcy innych na Słowacji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wysokość Kl’aka, który ma raptem 1 352 m. Dlatego wchodząc a szczyt myślałam, że będą po prostu ładne widoczki. Jak z Turbacza na przykład.

I tyle.

A jednak Kl’ak naprawdę rozwalił system. Widoków na żywo nic nie przebije, choć wiem że na naszych fotach nie bardzo to widać. Niestety 2 tygodnie wcześniej w Beskidzie Śląskim wygrzmociłam na kamieniach i spadłam tyłkiem prosto na aparat. A że nie było szans na naprawę przed wyjazdem na Słowację, więc musiałam jakoś próbować robić fotki tym co było. Bo w sumie aparat działał, tylko zupełnie nie tak jak zwykle… Po powrocie odesłałam go do serwisu i mam już mój poczciwy sprzęcik z powrotem. Z wymienionym przetwornikiem obrazu na pewno będzie lepiej.

Kl’ak – Pod Kl’akom – Ostrá skala

Z Kl’aka można zejść tą samą drogą, lub spiąć wycieczkę w pętelkę. My mieliśmy jeszcze trochę pary w nogach, więc zdecydowaliśmy się na wydłużenie trasy. Choć mało brakowało, żebyśmy z tego pomysłu zrezygnowali, bo totalnie się pogubiliśmy. Niby na szczycie jest znak, ale pokazuje raczej orientacyjny kierunek. Później na otwartym terenie ciężko było znaleźć oznaczenia. Ostatecznie po kwadransie kręcenia się w kółko, jakoś znaleźliśmy drogę.

Początkowo schodziliśmy w dół, co w sumie nie jest niczym dziwnym podczas powrotu z gór. ALE! Przed nami rysowało się dość nieciekawe wzniesienie, więc po chwili zaczęliśmy żałować pomysłu pętli. Podejście które zobaczyliśmy z naszej łączki zdecydowanie nie było tym, czego nam na tamten moment było trzeba.

YYYY, to my mamy tam iść?

Szliśmy cały czas lasem. Ścieżynka bywała momentami tak wąska, że z każdym krokiem gęste krzaczory siekały nas po łydkach. I już w pewnym momencie zaczęliśmy tracić nadzieję, że kiedykolwiek do tej Ostrej Skały dojdziemy. Szlak, mimo że dystansowo nie był długi, serio zdawał się nie mieć końca.

W końcu jednak doczłapaliśmy! I muszę powiedzieć, że Ostrá skala jest mega przyjemnym punktem widokowym. Także ten bomusik na trasie był naprawdę mega miłym zaskoczeniem.

Jest!

Ostrá skala – Vríčanské sedlo – Bak – Auto

To był ten moment, kiedy powoli zaczynaliśmy mieć dość. Dodatkowo przygniatała nas perspektywa tych wszystkich obowiązków pierwszego dnia urlopu. Na samą myśl o zakwaterowaniu, rozpakowywaniu gratów i gotowaniu robiło mi się słabo. A tymczasem czekało nas jeszcze parę kilosów, tym razem prawie cały czas lasem. Ostatecznie jednak miło wspominam powrót, do samego końca fajnie nam się szło.

Wkraczamy w ostatni odcinek.

Co mogę napisać na koniec? Chyba tylko, że z niepozornego Kl’aka są booooskie widoki. Biorąc pod uwagę naprawdę spacerowy charakter trasy i leniwy dystans naprawdę mega warto się tam wybrać.

A! I jeszcze dodam, że naprawdę warto zainwestować w polisę na aparat. Ja swój kupiłam 4 lata temu. Kwota jaką za niego dałam, była dla mnie w tamtym okresie sporym wydatkiem. Dlatego z wielkim bólem serca dołożyłam dokładnie 560 zł na pięcioletnią polisę. Z perspektywy czasu były to najlepiej wydane pieniądze ever! Od tego czasu aparat lądował w serwisie co najmniej 4 razy. Jak nie spadł na beton, to nad morzem oberwał piachem. Poza tym kilka razu uderzył w skałę, a ostatnio wylądował na nim mój tyłek. Gdyby nie polisa, zmienialibyśmy aparat już któryś raz. A mi pękłoby serce, bo kocham ten mój poczciwy kompakcik.

Na dziś tyle! Napisałabym “do zobaczenia na szlaku”, ale ostatnio kiepsko to u nas wygląda. Najpierw moja zmiana pracy, później grafik Piotrka, a teraz z kolei mój tatuaż i planowane szkolenie w Norwegii jeszcze dłuższą chwilę nie puszczą nas na wycieczkę <smuteczek>.

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o
×

Like us on Facebook