Rofanspitze – łatwiejszy niż myśleliśmy.
Nasza droga na Rofanspitze była chyba najbardziej kręta, jak tylko można sobie wyobrazić. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że nie będzie nam dane stanąć na jego szczycie.
Pierwszy raz w rejonie Achensee byliśmy w 2017 roku. Jadąc tam mieliśmy nikłe doświadczenie z Alpami, a z psem to już w ogóle. Rok wcześniej wdrapaliśmy się na jeden dwutysięcznik w Słowenii. Mega lajtowy w dodatku. Dlatego widząc zdjęcie kumpeli w uprzęży w tamtego rejonu uznałam, że w okolicy Rafanspitze nie mamy czego szukać. Na nasz wyjazd wypisałam sobie inne szczyty i zamknęłam temat.
I nagle ostatniego dnia, kiedy żegnaliśmy się z naszą gospodynią, od słowa do słowa doszliśmy do tematu Rofanspitze. Według niej to jeden z najłatwiejszych i zarazem najpiękniejszych szlaków w okolicy. Żałowałam strasznie, ale szansa już przeszła, bo akurat wyjeżdżaliśmy.
Dlatego kiedy w tym roku przepadły Dolomity i postanowiliśmy wrócić nad Achensee, wiedziałam że musimy spróbować. Choćby nie wiem co. Ale na miejscu jakoś odwlekaliśmy tę wycieczkę, nie wiem w sumie czemu. W końcu w sobotę wieczorem kapnęłam się, że wciąż nie dotarliśmy na miejsce, a w poniedziałek przed południem mieliśmy wracać. Na zdobycie celu została nam więc „ta ostania niedziela”. Teraz albo nigdy.
Start – górna stacja kolejki Rofan Seilbahn
Szlak zaczyna się na górnej stacji kolejki gondolowej Rofan Seilbahn w Maurach. Parking (mały jak na potrzeby kolejki) jest darmowy, przejazd w obie strony 22,50 Eur za osobę + 8 Euro za psa (stan na 2020). Nie ma tu małych wagoników, tylko jedna spora gondola. Nie bardzo lubię takie kolejki. Nie dość, że wszyscy stoją upchnięci jak sardynki, to jeszcze wszystko trwa w nieskończoność. My akurat mieliśmy takie szczęcie, że szlaban zamknął nam się przed nosem i staliśmy 15 minut przebierając nogami w przeszklonym pomieszczeniu przy pełnym słońcu. Jak pomidory w szklarni…
Ostatecznie wylecieliśmy z kolejki jak z procy i od razu ruszyliśmy na rekonesans mapy.


Bezproblemowy początek.
Szlaki są w tym rejonie bardzo fajnie oznaczone, przeważnie nie wątpliwości którędy iść. My bez problemu znaleźliśmy naszą ścieżkę. Początek jest zupełnie płaski, podejście zaczyna się po dobrych kilku chwilach marszu. Schodzimy wtedy z bitej drogi i wchodzimy na wąziutką kamienistą ścieżkę w otoczeniu cudnej zieleni. Jest to chyba najpiękniejszy odcinek trasy, mimo, że soczysta zieleń zasłania całe widoki.

Po kilku chwilach szlak na dobre wychodzi z lasu i zaczyna się wędrówka po otwartym terenie z masą widoków.


Tylko który to w końcu jest ten Rofan??? I gdzie my właściwie idziemy?
Nie pytaj jak to się stało, ale kiedy wyszliśmy na otwarty teren, na podstawie nie wiem czego ubzduraliśmy sobie, że Rofanspitze to jest ten szczyt przed nami. Byliśmy w tym miejscu pierwszy raz w życiu, nie mieliśmy o nim pojęcia, ale rozpoznaliśmy nasz cel. Tak po prostu. W dodatku obydwoje byliśmy tego absolutnie pewni 🙂 I chyba tylko totalnym cudem nie poszliśmy za grupą wspinaczy skrótem na nieoznaczonym rozwidleniu, bo nasz kandytat na Rofanspitze był oczywiście chybiony. Skrót prowadził na ferratę, więc pięknie byśmy się urządzili. A najlepsze jest to, że do tej pory nie mieliśmy prawa widzieć celu naszej wycieczki. Wyłonił się dopiero po 10 minutach.



Ostatnia dłuuuuuga prosta
Od tego momentu widzieliśmy nasz cel i wydawał się całkiem blisko. Niestety wrażenie jest złudne. Ścieżka jest poprowadzona mega okrężną drogą i pod koniec obydwoje zaczęliśmy się już wkurzać. Do tego stopnia, że widząc kolejny zakos, zaczęliśmy wypatrywać innych opcji. Na szczyt doszliśmy dość dobrze udeptanym skrótem, krótkim ale bardzo stromym, właściwie pionowo do góry. Już serio nie mogliśmy się wlec po tych zawijasach, które nie wnosiły totalnie nic do widoków.



Rofanspitze 2 259 m npm z psem.
Szczyt nie jest szczególnie rozległy, a w dodatku z jednej strony dość przepaścisty. Dla nas to zgroza, bo trzeba było pilnować Mauro jak oka w głowie. Jak tylko widzi otwartą przestrzeń, to chce jak najbliżej podejść do krawędzi, przyprawiając nas tym samym od zawał. Na dokładkę wszędzie latały ptaszyska, które przyzwyczajone do dokarmiania przez turystów, zupełnie bez skrępowania sępiły jedzenie. A Maurusiek boi się ptaków, więc odpoczynek na szczycie w naszym wykonaniu skończył się totalnym zamętem. Ja początkowo próbowałam porobić fotki, żeby mieć pamiątkę. Jak tylko się ruszyłam, to Mauro chciał za mną iść, ciągnąć tym samym Piotrka, który trzymał go na smyczy. Ostatecznie skapitulowałam i robiłam zdjęcia na siedząco, z naszej bazy. Wygłodniałe ptaszysko siedziało naprzeciwko nas i czekało na kawałki kanapki, Mauro wreszcie się uspokoił i przestał szukać wrażeń nad przepaścią. Dzięki temu udało nam się złapać chwilę oddechu.

Bez planu na Seekarlspitze
Był ostatni dzień wakacji i absolutnie cudowna pogoda. A ponieważ zebraliśmy się dość wcześnie, to też nie gonił nas czas. Postanowiliśmy podejść do ostatniego rozwidlenia i tam zobaczyć, czy może uda nam się wdrapać na jakiś bonusowy szczycik tego dnia.
I bingo! Znaleźliśmy Seekarlspitze, który był dość dobrze widoczny z naszego podejścia i wydawał się bardzo łatwy. Poszliśmy na czuja, nie kojarzę szlakówek z naszego rozejścia, ale pomogło nam to, że widzieliśmy go dobrze z poprzedniej części trasy. Podejście wydawało się bezproblemowe. Żeby namierzyć ścieżkę trzeba najpierw zejść z Rofanspitze, aż do bramki dla krów. Tam zamiast schodzić na dół wybraliśmy drogę do góry, pod ferratę dla wspinaczy. Dalej pomaszerowaliśmy ścieżką, która wyprowadziła nas pod sam szczyt.





Seekarlspitze 2 261 m npm z psem.
Szczyt Seekarlspitze był w sumie ok, ale widoki z Rofanspitze jednak zrobiły na nas większe wrażenie. Poza tym Piotrek zaczął marudzić, że zrobiło się późno. I faktycznie trochę nie przemyśleliśmy tego nieplanowanego zewu gór. Zrobiło się gorąco, nie było się gdzie schować, a zejście otwartym terenem nie dodawało nam otuchy. Po początkowej euforii nie zostało we mnie nic. Wiedziałam, że oberwę za pomysł przedłużenia wycieczki, a można było ten czas spędzić na plaży w Pertisau. I w sumie z perspektywy czasu zgadzam się z moim Smerfem Marudą 🙂
Ale fotki musiały być i tak.

Posiedzieliśmy chwilę i wróciliśmy tą samą drogą do kolejki, na końcu wstępując jeszcze na Weissbier w jednej z przykolejkowych knajpek. I wtedy zobaczyliśmy, że z naszych planów przekąpania się w Achensee wyjdą nici. Nadciągała niezapowiadana burza.
PRAKTYCZNIE
- Tak jak pisałam wcześniej, trasa zaczyna się na górnej stacji kolejki Rofan Seilbahn w Maurach. W 2020 roku parking był bezpłatny. Aktualne ceny kolejki najlepiej sprawdzić tutaj.
- Górna stacja kolejki oferuje mega dużo szlaków, więc jest to bardzo popularne miejsce. Zwłaszcza w sezonie. Dlatego, żeby uniknąć dantejskich scen na parkingu lepiej wstać wcześnie. Kolejka kursuje od 08:30, my byliśmy na parkingu przed 09:00 i z trudem znaleźliśmy miejsce. Dodatkowo utknęliśmy w kolejce na jakieś pół godziny.
- Początkowo byliśmy przerażeni ilością ludzi na górnej stacji. Byliśmy przekonani, że na najpopularniejszym Rofanspitze będą dzikie tłumy. Na szczęście turyści rozpraszają się po licznych szlakach i ferratach, także naprawdę nie narzekaliśmy, było cudownie kameralnie.
- Szlak przez 90% drogi prowadzi otwartym terenem, także w upał może być bardzo ciężko. My byliśmy w sierpniu, ale udało nam się na tyle, że przy pięknej pogodzie nie było bardzo gorąco. I mieliśmy lekki wiaterek, także większość szlaku szło się super. Tylko w okolicach południa, jak byliśmy na Seekarlspitze faktycznie zaczęło grzać.
- Po drodze nie ma gdzie uzupełnić wody, od górnej stacji nie ma żadnych schronisk. Także trzeba mieć w zanadrzu zapasik.
- Na całej trasie nie ma absolutnie żadnych trudności technicznych ani ekspozycji. Jest to więc idealna trasa dla wszystkich piechurów. I psiaków też, bo po drodze zdarzają się tylko nieliczne kamieniste odcinki.
- Uwaga na krowy, jest ich na szlaku masa i niestety bardzo interesowały się i Mauro i mną. W pewnym momencie totalnie spanikowałam, bo całą mnie obeszły odcinając tym samym drogę do Piotrka.
- Czas przejścia – szlakowskaz pokazuje 2 godziny, ale traktowałabym to z przymrużeniem oka. My szliśmy krócej, mimo że co chwilę robiłam zdjęcia, a Mauro non stop gubił piłkę. Z odbiciem na Seekarlspitze i przerwami na obu szczytach zamknęliśmy się spokojnie w 6 godzinach.
- Żeby dojść na Seekarlspitze po zejściu z Rofanspitze, należy udać się ścieżką w kierunku skalistego szczytu, który pomyliliśmy z naszym celem (przejrzyj zdjęcia, na jednym jest opisane, który to szczyt). Tam złapiemy szlak, który trawersuje jego zbocze. Na zakręcie zaczyna się ferrata i przeważnie stoją tam wspinacze. Trzeba ich ominąć i obejść skalisty szczyt (niestety nie kojarzę jego nazwy) idąc cały czas wąską ścieżką. W pewnym momencie pojawi się inne odbicie na ferratę. Na Seekarlspitze trzymamy się naszej ścieżki, obchodzimy przepaścistą stronę zbocza i dopiero po okrążeniu góry wychodzimy na ostatnią prostą. Z tego miejsca widać krzyż, więc wszystko staje się jasne.
- Po wycieczce warto podjechać 3 km do Pertisau na odświeżającą kąpiel w Achensee. Dla nas to obowiązkowy punkt programu.
To tyle na dziś. I jak, fajny ten Rofanspitze, nie?
Dodaj komentarz