Rysianka po raz pierwszy.
Nasz absolutny debiut na Rysiance. Nie mogę uwierzyć, że to tej pory się tam nie zebraliśmy. Zawsze jednak odstraszały nas tłumy. Rysianka od lat jest jedną z topowych miejscówek, a zdjęcia wschodów, zachodów i środków dnia pojawiają się co weekend na wszystkich grupach górskich na fejsiku.
No i dojazd…
Niby dystansowo z Krakowa w Beskid Żywiecki nie jest daleko, ale co z tego, skoro nie ma porządnej drogi. Ostatecznie jakieś 120 km jechaliśmy prawie 3 godziny i obiecaliśmy sobie, że nigdy przenigdy nie będziemy się tam zapuszczać na jeden dzień.
Na wycieczkę wybraliśmy wtorek, żeby było bardziej kameralnie. I to był strzał w dziesiątkę. W połączeniu z trafionym doborem trasy, udało nam się spędzić większość czasu wyłącznie we własnym towarzystwie.
START – ZŁATNA HUTA
Przez kilka dni przed wyjazdem ślęczałam nad mapą i próbowałam coś wykombinować, żeby miło to ręce i nogi. Kolejny lockdown boleśnie odbił się na naszej kondycji. Obydwoje jesteśmy zdecydowanie słabsi i obydwoje odczuwamy to na co dzień. W dodatku wiedzieliśmy, że w górach jest już śnieg, który będzie utrudniał nam zadanie.
Ostatecznie jako punkt startowy wybrałam Złatną Hutę. Mimo, że najdalej od Krakowa, dawała nam sporą elastyczność w wyborze trasy. W stronę Rysianki mamy aż 3 szlaki, a jeden z nich to szeroka, bita i porządnie udeptana droga. Jest to najpopularniejszy wariant dla rodzin z sankami. My nie planowaliśmy nią wchodzić, jednak w razie niedyspozycji, albo zmęczenia po podejściu, zawsze mieliśmy koło ratunkowe, którym łatwo można było wrócić.
Na szczęście, choć z jedną sporą perturbacją udało nam się zrealizować pierwotny plan. Jak dobrze, że mam przy sobie zrównoważonego Piorka. Ja po pierwszym ataku wścieklizny gotowa byłam zmienić trasę. Ale o tym później. Póki co mapa:
ZŁATNA HUTA – LAS ZŁOTNICE, BYSTRA
W Złatnej Hucie jest spory parking przy przystanku autobusowym. Mimo, że byliśmy tam wtorek przed 11 było już pełno. Był środek ferii, więc najliczniejszą grupę stanowiły dzieciaki z sankami.
Początek – do pierwszego rozwidlenia idziemy czarnym szlakiem, wspomnianą szeroką drogą. Po niezliczonych wjazdach i zjazdach sankami jest bardzo ślisko, miejscami mijamy lodowiska. Zawsze jednak udaje się jakoś przejść bokiem. Na szlaku masa ludzi i spory gwar. Przebierałam nogami jak najszybciej, byle do celu.
LAS ZŁOTNICE – PRZEŁĘCZ BORY ORAWSKIE – TRZY KOPCE
Wreszcie po około 20 minutach pojawiło się rozwidlenie. Nasz szlak odbijał w prawo, wąską ścieżką w dół. Zgodnie z przeczuciem, poza nami nikt nie wybrał tego wariantu. Widząc pustą ścieżkę oszalałam ze szczęścia.
Na jakieś 3 minuty…
Po tym czasie doszliśmy do zakrętu. Na pierwszy ogień przeszkoda – przejście przez zamarznięty strumyk. Miałam raczki, ale mimo to pokonałam go na sztywnych nogach. Zima była jeszcze niemrawa i nie byliśmy pewni, czy lód w ogóle nas utrzyma. A przemoczone nogi na tym etapie to byłby nasz koniec. Na szczęście wszystko poszło bez upadków i kąpieli stóp.
No i wtedy się zaczęło. Szlak był potwornie stromy, wąski i kamienisty. Ukryte pod śniegiem kamienie nie były stabilne i okropnie ciężko się szło. I wtedy się wkurzyłam. I to tak, że aż poszła mi para z uszu. Byliśmy jeszcze blisko i spokojnie mogliśmy się cofnąć do szerokiej drogi.
Ale Piotrek nie chciał.
Rzucił okiem na mapę i jakoś mnie przekonał, żebyśmy jednak zostali na naszym szlaku. I faktycznie za chwilę teren się wypłaszczył, a my szliśmy sobie spokojnie, wąską, udeptaną ścieżką zupełnie sami.
W ciszy!
Czasem dochodziły nas jeszcze piski z czarnego szlaku, ale z każdym krokiem oddalaliśmy się od niego. W końcu przestały nas dochodzić jakiekolwiek odgłosy.
Po dojściu na przełęcz Bory Orawskie mieliśmy odbić na niebieski szlak w kierunku Pilska. W drugą stronę ścieżka wyprowadza do Bacówki na Krawcowym Wierchu. Szlak niebieski tak naprawdę był zielony, ale poza tym drobnym szczegółem łatwy orientacyjnie i bardzo przyjemny. Mimo dużego zachmurzenia, między drzewami raz na czas wyłaniały się Tatry.
W końcu ścieżka się poszerzyła i wyszliśmy na ostatnią prostą prowadzącą na Trzy Kopce. Od parkingu zajęło nam to około 1,5 godziny.
TRZY KOPCE – SCHRONISKO PTTK NA RYSIANCE
Trzy Kopce to całkowicie zalesione rozejście skrzyżowanie z Głównym Szlakiem Beskidzkim. W prawo odbija ścieżka na Halę Miziową i dalej – Pilsko, a w lewo na Rysiankę. Według tabliczki zostało nam 40 minut marszu szeroką dobrze ubitą drogą.
Piotrek przechwycił aparat, a ja piłeczkę i trochę z Mauro poszaleliśmy. Żeby nie wytarzać rękawiczek w śniegu zdjęłam je na czas zabawy, a Piotrek na czas zdjęć. I to był błąd który odbił się na nas okrutnie, bo przez kolejne 20 minut szczękaliśmy zębami i nie mogliśmy ruszać paluszkami. Akurat udało mi się doprowadzić dłonie do względnego komfortu, kiedy wyszliśmy z lasu. Pogoda może nie była piękna, ale o dziwo widać było Tatry. I naprawdę trzeba przyznać, że popularność Rysianki jest w pełni uzasadniona. Przy odrobinie szczęścia do pogody naprawdę jest co podziwiać.
I wtedy Piotrek wziął na ręce Mauro i chciał fotę. Taka sytuacja zdarza się raz na milion lat. Piotrek nie cierpi zdjęć i zawsze muszę się mega nakombinować, żeby go uwiecznić. A dziś chciał sam z siebie. Akurat wtedy, kiedy ja bardzo nie chciałam ściągać rękawiczek. No ale zdjęcia musiały być tak, więc jakoś zmusiłam się do wystawienia gołych paliczków na lodowaty wiatr. Do schroniska było już bardzo blisko.
SCHRONISKO PTTK NA RYSIANCE
Całe schronisko jest oklejone karteczkami, że nie ma opcji korzystania z jadalni i bufet wydaje posiłki na wynos. Obawiałam się, że nie ogrzeję zgrabiałych paluszków. Jednak po wejściu okazało, się że uprzątnięto tylko stoły, ale ławy zostały bez zmian. Bez problemu można było usiąść i spokojnie zjeść. Zamówiłam sobie grzane winko (było już po 12, więc luzik), a Piotrkowi kawę. Byłam tak zmarznięta, że wino poszło o jakieś 3 minuty. Więc bez większego zastanowienia wzięłam drugie. Na szczęście Piotrek nie musiał mnie znosić. Zjedliśmy, ogrzaliśmy się, a wszystkie dzieciaki w jadalni wygłaskały i nakarmiły Mauro. Czas było się zbierać.
SCHRONISKO PTTK NA RYSIANCE – SCHRONISKO PTTK NA HALI LIPOWSKIEJ – ZŁATNA HUTA
Drugą część naszej pętli zaczynamy na króciutkim odcinku prowadzącym do Hali Lipowskiej. Przeszliśmy kawałek otwartym terenem, kilka minutek lasem i zameldowaliśmy się na Lipowskiej. Nie było sensu wstępować. Szybko namierzyliśmy niebieską ścieżkę i zaczęliśmy ostateczne zejście.
Pogoda psuła się coraz bardziej, mimo wczesnej godziny miałam wrażenie, że za chwilę będzie zupełnie ciemno. Zaczęliśmy zagęszczać ruchy. Na tyle, na ile się dało po 2 szklankach wina szłam dziarsko przed siebie. Szlak był szeroki i banalnie prosty. Tylko w jednym momencie trafiliśmy na stromy, mega wyślizgany odcinek żółtego szlaku, który udało nam się obejść bokiem w kopnym śniegu. Później na ostatnim odcinku prowadzącym już czarną, szeroką ścieżką trafiliśmy na totalne lodowisko. Piotrek wyłożył się jak długi, a ja o dziwo utrzymałam równowagę. Może to zasługa 2 szklaneczek grzanego wina. Bo bez nich na bank zaliczyłabym glebę.
Rysianka jest piękna, ale lepiej wybrać wczesny ranek, lub późniejsze popołudnie. A najlepiej iść poza weekendem. Popularność tego miejsca nie słabnie, więc w ładne weekendy na pewno jest tam tłoczno. Ma to swoje plusy, bo zimą szlaki są pięknie udeptane. My nie trafiliśmy na ani jeden zasypany odcinek. Całość pętli jest idealna na zimową wycieczkę. Latem pewnie miałabym niedosyt, ale przy zamkniętych siłowniach i sporej ilości śniegu, wróciłam do auta optymalnie zmęczona.
W 2020 odwiedziliśmy Rysiankę i jestem zachwycona tym miejscem. Szliśmy z Żabnicy Skałki przez Halę Boraczną ,Rysiankę schodzilśmy od strony Romanki. Tak wiem, przecięłam rezerwat ,zakaz z czworonożnymi. Nie doczytałam ,ale nie miałam już wyjścia i szłam z duszą na ramieniu. Żle jednak wspominam to miejsce,brzydki las ,koszmarne zejście ,ale przede wszystkim huk jeżdżacych w poblizu quadów i motorów. Na pewno wrócę jeszcze na Rysiankę ,ale nie na Romankę. Cała pętla to ok 20km.
Na Rysiankę jest cała masa szlaków, naprawdę jest w czym wybierać. Kojarzę z mapy pętelkę o której piszesz. Najważniejsze, że można iść na Boraczą, podobno mają najlepsze na świecie jagodzianki 🙂 My planowaliśmy kiedyś pętlę przez Pilsko i Rysiankę, ze wschodem na Pilsku. Akurat były moje urodziny, więc zarezerwowaliśmy nocleg na Hali Miziowej (można z psami). Ale była koszmarna mgła, zero słońca na wschodzie słońca 😀 Skapitulowaliśmy wtedy i nie pchaliśmy się w tym mleku na Rysiankę. A teraz wspomnienia wróciły, Piotrek jak zobaczył odbicie na Pilsko od razu wymyślił plan na lato. Już przebieram nogami 🙂
Jagodzianki polecam. Bardzo podoba mi hala Boracza ,choć jest sporo ludzi. Fajne miejsce. Z Pilska nie szłam na Rysiankę ,ale kojarzę szlak .Z noclegiem będzie super. Dobrze ,że miejsce jest psiolubne.?
Na Miziowej jest psiolubnie ? Niestety kolega mówił mi że na Rysiance nie chcą już wynajmować pokoi z psem. Musieli jechać pod namiot. Na Miziowej spaliśmy raz,w brzydki weekend pod koniec września. We wszystkich pokojach była jedna wielka impreza ? Ciężko było usnąć. Ale mieliśmy tylko pół godzinki na Pilsko?️?️?️ Jakby tylko była pogoda ???
Spałam we wrześniu w Murowańcu i o dziwo było cicho.?Różnie z tymi schroniskami bywa.
Jednak jak ktoś śpi w Tatrach, to przeważnie ma w planach wyjść wcześnie rano w góry. A w Beskidach nikogo czas nie goni, szlaki krótkie, więc można posiedzieć dłużej. Akurat tak się złożyło, że jak my tam byliśmy, nikt ze schroniska nie wyszedł na wschód słońca. W tym roku spróbujemy przed wakacjami i w tygodniu. To powinno się udać 🙂
Trzymam kciuki?