Bardzo zimowy Leskowiec.
Najlepsza wycieczka w tym roku i jeden z fajniejszych wypadów w ogóle! Warunki dla koneserów, zero słońca, zawieje, zamiecie i mróz. I zero ludzi. Bo komu chciałoby się wychodzić z domu w sobotni poranek, kiedy leje jak z cebra?
W Krakowie od wtorku sypało. Co prawda wszystko na bieżąco się topiło, ale Kraków to Kraków, a góry żądzą się swoimi prawami. Dlatego oboje mieliśmy wielką nadzieję na powrót zimy, ośnieżone choinki i śnieg skrzypiący pod butami.
Do soboty rano wszystko szło zgodnie z planem, codziennie świeża porcja śniegu. Nawet przez ostatnią noc napadało kilka centymetrów. Szybko ogarnęliśmy poranne obowiązki i po 8 ruszaliśmy już w stronę Beskidu Małego.
Jakieś 5 km od domu zaczęło kropić.
Nie, nie śniegiem…
Deszczem.
Cudnie. No ale nic, jak już wstaliśmy w sobotę o tej 6 to nie było sensu się wracać. Jechaliśmy dalej w strugach deszczu mając nadzieję, że w końcu się przejaśni. Niestety sytuacja z minuty na minutę się pogarszała. Lało coraz bardziej rzęsiście. Praktyczny Piotrek martwił się o to, że przemoknął nam buty i kurtki, a ja bardziej przeżywałam, że deszcz zmył biały puch z choinek. Każdy ma swoje priorytety!

START – TARGOSZÓW WIECZORKI
Na start pętli wybraliśmy tak jak poprzednio (klik) Targoszów Wieczorki, z tym że planowaliśmy przejść większą pętlę. Mieliśmy podejść na Leskowiec krótszym, żółtym szlakiem i zejść czerwonym do zielonego i zielonym do auta.
Niestety już na początku ten plan runął. Kiedy dojechaliśmy na parking lało niemiłosiernie, a pamiętaliśmy, że żółty szlak na początku prowadzi otwartym terenem. Nie było opcji, żeby tamtędy iść. Z kolei ścieżka którą mieliśmy wracać od razu nurkowała w las.
Podjęliśmy trudną decyzję odwrócenia pętli, skazując się tym samym na najdłuższy możliwy wariant podejścia na Leskowiec, aż 8 kilosów pod górę. Ale w sumie i tak nie liczyliśmy, że uda nam się w takich warunkach dojść na szczyt. Nastawialiśmy się raczej na krótki spacer do granicy wytrzymałości membran w naszych ciuchach.
TARGOSZÓW WIECZORKI – SKRZYŻOWANIE POD SMREKOWICĄ
Początek szlaku był koszmarny. Drzewa co prawda jako tako chroniły od deszczu, ale odgłosy ciurkającej wody skutecznie zniechęcały do spaceru. Śnieg był koszmarnie mokry, a spod niego wyzierały kałuże.

Po 10 minutach niespodzianka – doszliśmy do asfaltu i dalej czekała nas przeprawa otwartym terenem. Na szczęście przestało padać, więc smętnie, ale jednak poszliśmy dalej. Asfaltowy odcinek nie jest długi, szliśmy nim max 10 minut, więc może mieć długość 1 km. Potem ścieżka skręca w lewo i wprowadza do lasu.
Tym razem śnieg był trochę lepszy, ale nadal nie była to wymarzona zima po którą tu przyjechaliśmy. Mimo wszystko humory nam się poprawiły. Dało się iść, buty i kurtki mieliśmy suche, więc nie było już powodów, żeby myśleć o odwrocie. I Mauro tak fajnie się bawił, aż miło było na niego popatrzeć.



Po chwili znów zaczęło padać, ale tym razem był to śnieg. Z każdą minutą krajobraz robił się coraz bardziej zimowy, a nam poprawiały się humory. Było idealnie cicho, przez cały czas nie spotkaliśmy ani jednej osoby. Miało to swoje plusy w postaci błogiego spokoju. Niestety szlak wyznaczały tylko pojedyncze ślady butów, a śniegu wciąż przybywało, więc chwilami naprawdę ciężko się szło. Końcówka zielonego szlaku, jakieś 500 m przed rozwidleniem totalnie dała nam w kość.




SKRZYŻOWANIE POD SMREKOWICĄ – NAD PRZEŁĘCZĄ BESKIDEK – LESKOWIEC
W nogach mieliśmy już 4 km, a do szlakowskaz bezlitośnie pokazywał dokładnie drugie tyle (i kolejne półtorej godziny) na szczyt. Zrobiliśmy króciutką przerwkę, chwilę pogadaliśmy z pierwszą napotkaną tego dnia osobą i zjedliśmy po kawałku czekoladowego ciacha. Już mieliśmy ruszać dalej, kiedy z choinki poleciała na mnie solidna czapa śniegu. Chwilę później zerwał się wiatr i rozpętała się totalna śnieżyca. Serio do tej pory nie wiem co pchało nas do przodu. Rozsądniej było się wrócić znajomą ścieżką, ale Mauro nie wyglądał jakby się bał i ciągle ochoczo spacerował, a nawet czasem tarzał się w świeżym sniegu. Nie mogliśmy wyjść na mięczaków przy sięgającym kolan psiaku, więc i my pokonywaliśmy kolejne odcinki w coraz gęstszej mgle.


Jeszcze przed skrzyżowaniem ze ścieżkami, którymi w razie czego mogliśmy wrócić do auta (niestety bez zahaczania o szczyt) trochę się przejaśniło. Nie wiało już tak strasznie i nawet na moment przestało sypać. Postanowiłam sprawdzić ile napadało śniegu.
Cóż, na tyle dużo, żeby mieć kolejne fotki uwieczniające moją niebywałą grację.


Na skrzyżowaniu popatrzyliśmy tylko na siebie i Mauro. Nikt nie wyglądał na szczególnie zmęczonego, więc postanowiliśmy podejść na szczyt. Według mapy zostało nam jeszcze jakieś 30 max do 40 minut, byliśmy na finiszu. Cały czas liczyłam, że w pewnym momencie zaczniemy rozpoznawać teren, w końcu szliśmy tym szlakiem nie tak dawno temu. Niestety mgła totalnie mieszała nam w głowach i właściwie dopiero 50 m przed szczytem Leskowca Piotrek kapnął się, że to już.
LESKOWIEC 922 m npm – po raz drugi
Na szczycie nie mieliśmy siły się cieszyć. Zrobiliśmy 8 kilosów w dość ciężkim śniegu, mieliśmy przewiane uszy i pokłute lodem policzki. Od co najmniej kwadransa koszmarnie burczało mi w brzuchu i byłam pewna, że chłopaki czują to samo. Szybko skierowaliśmy się w stronę drewnianego szałasiku. Nie planowaliśmy zahaczać o Schronisko PTTK Leskowiec. Po pierwsze nie można tam wchodzić z psami, a po drugie do tej pory pamiętamy koszmarne żarcie, jakim nas poprzednio uraczyli. Dlatego tym razem upiekłam brownie, przygotowałam kanapki i termosik z herbatką.
Umościliśmy się w szałasiku i zabraliśmy za popas. Zamieniliśmy przy okazji parę słów z kilkoma osobami, które się tam schroniły, zrobiliśmy fotki dziewczynom, które nas o to poprosiły i czas było się zbierać. Z każdą sekundą bezruchu końcówki paluszków nóg i rąk marzły coraz bardziej. Nie było sensu focić widoków, bo mgła była taka, że mieliśmy problem z dostrzeżeniem najbliższych choinek. Trzęsącymi rękami zrobiłam chłopakom jedną jedyną fotkę na szczycie.
LESKOWIEC – TARGOSZÓW WIECZORKI
Według mapy zostało nam jeszcze całe 3,5 km. Niby pestka, ale początek nie wyglądał obiecująco. Cała polana była zasypana świeżym śniegiem i nie było opcji iść po śladach. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu na końcu polany zastaliśmy odśnieżoną pługiem, mega szeroką drogę. Wychodziło na to, że spotkaliśmy się z drogą dojazdową do schroniska. Mauro oszalał ze szczęścia po raz kolejny tego dnia i aportował jak szalony. A ja z każdym krokiem żałowałam, że w szałasiku nie ubrałam raczków. Przetarta droga to fajna opcja, pod warunkiem że pod śniegiem nie zalega lód…Na szczęście szybko opuściliśmy górostradę i skręciliśmy za żółtymi znakami wąską ścieżką.

Powrót poszedł nam wyjątkowo sprawnie, jedynie ostatni odcinek po zalodzonych płytach i asfalcie był mega nieprzyjemny.
Za to w aucie był szał! Byliśmy z siebie bardzo dumni i mega zadowoleni z tego jak potoczył się dzień. Udało nam się zrealizować cały plan i to w dodatku weszliśmy na Leskowiec dłuższą drogą. Zobaczyliśmy niesamowicie białą zimę, dokładnie taką, na jaką liczyliśmy. W całym tym bajkowym klimacie zupełnie nie brakowało nam widoków na Babią, którą można podziwiać z Leskowca. Na szlaku spotkaliśmy zaledwie kilka osób. Mam nadzieję, że jeszcze kilka takich prawdziwie zimowych weekendów uda się w tym roku upolować.
PS. Jak patrzę na zdjęcia po kolei, tak naprawdę dopiero teraz widzę, jak bardzo zmienił się krajobraz w ciągu tych kilku godzin na szlaku. Od niemrawej, smętnej nie-zimy, aż po prawdziwie białą zimę. Taką przez Z!!!
W długi weekend wybieram się taką pętelką na Leskowiec i mam pytanko o parking. Czy w ogóle jest jakiś i gdzie można zaparkować? Dzięki wielkie za polecenie kolejnego szlaku. Pozdrawiam.
Tak, jest tam parking, naprzeciwko przystanku autobusowego. Za pierwszym razem byliśmy tam wiosną i to miejsce było wtedy mega charakterystyczne, stało tam kilka osób, sprzedawali przekąski, miody itp. Było też sporo aut, także od razu wiedzieliśmy, że udało się trafić. Natomiast ostatnim razem – zimą ledwo udało nam się wcisnąć. Cały teren zajmowały 2 zaparkowane tiry. Gdybyśmy nie znali tego miejsca, to nie wpadlibyśmy, że to TEN parking 🙂 Nikt go nie odśnieża, nie ma tam żadnej tabliczki ze szlakami. Jedynie po lewej stronie w las nurkuje zielona ścieżka. Jeśli będziecie chcieli wchodzić krótszym szlakiem, to trzeba przejść na drugą… Czytaj więcej »
Dzięki wielkie .Pozdrawiam.