Stary dobry Ćwilin w zimowej szacie.
Niedziela, godzina 06:10. Nieznośne ćwierkanie wyrywa mnie z najprzyjemniejszej fazy snu. Nie wiem, co mnie tknęło, żeby ustawić sobie taki budzik. Zrobiłam to chyba tylko po to żeby znienawidzić ptaszki, bo na pewno nie dla miłej pobudki. W moim przypadku słowa “miły” i “pobudka” nigdy nie występują razem. W dodatku w niedzielę…
Nieprzytomna i wściekła człapię do okna.
Buro!
No ale przecież już się obudziłam, stawiając przy okazji na nogi również chłopaków, więc bez sensu było wracać do łóżka. Trzeba jechać. Zrezygnowana doczołgałam się do łazienki, ogarnęłam siebie, wyprowadziłam Mauro, przygotowałam śniadanie i powoli zaczęłam oswajać się z myślą, że kolejny – 4 już raz tej zimy, nie zobaczymy w górach słońca.
No trudno, przynajmniej się przejdziemy.
Chyba żadne z nas się nie spodziewało, że niezawodny Ćwilin kolejny raz przywita nas słońcem. Kiedy tam jesteśmy, zawsze jest pięknie. Choćby Kraków tonął w chmurach, a czasem nawet droga do Jurkowa spływała ulewą, na Ćwilinie zawsze się wypogadza. Jakby specjalnie dla nas.
Dla równowagi mamy też zupełnie niełaskawe dla nas szczyty. Na przykład taki Turbacz, albo Pilsko. Na obu byliśmy po kilka razy i oba zazwyczaj zasłaniają się chmurami akurat na nasze przyjście. Przypominam sobie raptem po jednej wycieczce, kiedy trafiliśmy z pogodą – na Pilsku jesienią, i zimową wiosną na Turbaczu.
START – WILCZYCE (dziki parking przy tablicy)
Decyzja, że zamiast na Łopień pójdziemy na Ćwilin zapadła w aucie. Choć Łopień wydawał się idealny na pochmurny zimowy dzień, to jednak do końca miałam nadzieję na widoki. I chyba dlatego tak bardzo przyciągał nas sprawdzony i ulubiony Ćwilin. A że wybór szczytu padł spontanicznie, to jeszcze przed samym parkingiem w Jurkowie, nie wiedzieliśmy który szlak wybrać. Ostatecznie postanowiliśmy iść z Wilczyc, wzdłuż drogi różańcowej. Miejsce startu znajduje się kawałeczek za Jurkowem. Wystarczy przejechać za główną drogą jakieś 1,5 km w stronę Wilczyc. Po prawej stronie, na samym szczycie wzniesienia stoi drewniana tablica z mapką. Przy niej można zostawić samochód. Latem mieści się sporo aut, ale zimą miejsca starcza zaledwie dla 4-5 samochodów. Mieliśmy szczęście, bo udało nam się rozjeździć zaspę i bezpiecznie zostawić Seata.
WILCZYCE – ĆWILIN
Na początek czekała nas przeprawa w koszmarnym wietrze przez totalnie zaśnieżoną łąkę. Niby mróz był lekki, ale odczucia na otwartym terenie przy tym wietrzysku to był prawdziwy hardcore. Już po kilku minutach od wyjścia z auta zdrętwiały mi policzki, a palce u nóg bolały tak, jakby zaraz miały odpaść. Mimo ciepłej czapki czułam przeciąg w uszach. Ojjjj, źle to wyglądało. W zawianym śniegu, na oślep podreptaliśmy przez łąkę byle jak najszybciej schować się w lesie.
Droga, którą wybraliśmy nie jest znakowanym szlakiem pieszym, ale mimo wszystko ciężko się zgubić. Na drzewach cały czas pojawiają się oznaczenia żółtej ścieżki rowerowej. Punktami orientacyjnymi są też betonowe stacje drogi krzyżowej. Zimą jest pięknie udeptane, ale nawet wiosną nie mieliśmy żadnych problemów z orientacją (klik). Jest jedno jedyne miejsce, chyba już bliżej końca, gdzie rozwidla się droga. Tu wybieramy odbicie w prawo. Chociaż na tej wycieczce widzieliśmy chłopaka, który zbiegał z Ćwilina w kierunku przełęczy Gruszowiec, a podczas zejścia mignął nam akurat, jak wyłaniał się ze ścieżki po lewej stronie. To oznacza, że jest jakaś nieoznakowana droga, która łączy te dwa szlaki. Jeśli ktoś ma info, jak iść, to będziemy wdzięczni 🙂
W lesie od samego początku było niesamowicie biało. Temperatura lekko na minusie, a do tego sporo świeżego śniegu na szlaku i na choinkach robiło super klimat. Od razu poprawiły nam się humory. Mauro szalał z piłką, tarzał się, nurkował i rył, a my bawiliśmy się z nim i jakoś przestaliśmy wypatrywać rozpogodzeń.
Kiedy szliśmy tą drogą ostatnio, akurat byliśmy w górach ze Szwagrem i Szwagierką. Szliśmy zagadani, ja dodatkowo robiłam zdjęcia i chyba zupełnie nie rejestrowałam przebiegu szlaku. Pamiętałam, że był bardzo krótki, wydawał mi się podobny dystansowo do niebieskiego z przełęczy Gruszowiec (ma niespełna 2 km). Nic z tych rzeczy, ta droga jest o wiele dłuższa, tylko wtedy byłam na tyle pochłonięta innymi atrakcjami, że zwyczajnie mi to umknęło. Tym razem, pilnując czasu, na szczyt szliśmy 1,5 godziny i pokonaliśmy 3,5 km. Jest to – poza niebieskim szlakiem z Jurkowa, moja ulubiona droga na Ćwilin. Nachylenie jest przyjemne, a całość niemęcząca i mega malownicza. Zwłaszcza zimą!
Szliśmy spokojnie, bez żyłowania tempa, gadaliśmy, graliśmy z Mauro i co chwilę zatrzymywaliśmy się żeby łowić zakopaną w śniegu piłkę. Nie myśleliśmy już o pogodnie tego dnia. Tymczasem jeszcze w lesie niebo zaczęło się rozjaśniać. Na początku chmury wydawały się cieńsze, a już po chwili dostrzegliśmy pierwsze prześwity błękitu.
Po wyjściu na polanę okazało się, że trafiliśmy akurat na zmianę pogody, wszystko działo się na naszych oczach. Od strony szczytu nadciągało błękitne niebo, ale za nami wciąż kotłowały się chmury.
Ostatni odcinek dał nam nieźle w kość. Było dość wcześnie, na parkingu przed nami stały tylko 2 samochody, a po drodze nie spotkaliśmy nikogo. Na otwartej przestrzeni szlak nie był zbyt dobrze ubity, miejscami na ścieżkę nawiało tyle śniegu, że wpadałam po kolana. Już serio myślałam, że nie doczłapię, ale jak tylko się zatrzymywałam, Piotrek od razu się odwracał i przywoływał do mnie porządku. Mrucząc pod nosem jakoś brnęłam dalej, ale ze wzrostem krasnala i krótkimi nogami nie było mi do śmiechu na tym torze przeszkód.
Po niezliczonych mękach doczłapałam do naszego ulubionego miejsca na polanie Michurowej. Kawałek nad ołtarzem stoi ławeczka (niestety ostatnio komuś przeszkadzała i już jest połamana) i to zawsze tam zatrzymywaliśmy się na popas. Akurat wyszło słońce, więc zrobiliśmy kilka fotek, gdy Piotrek zaproponował, żeby jednak podejść na szczyt. Byłam już taka głodna, że aż skręcało mnie na myśl o domowym brownie, które miałam w plecaku. Od razu zebrałam się do góry.
ĆWILIN 1 072 m n.p.m.
Z każdą minutą wypogadzało się coraz bardziej. Kiedy stanęliśmy na szczycie od strony lasu niebo było już błękitne. Jednak od strony Mogielicy i Tatr wciąż się kotłowało. Spektakl był niesamowity.
Na szczycie spędziliśmy zdecydowanie więcej czasu, niż planowaliśmy. Po porannym wietrzysku nie było już śladu i mimo ujemnej temperatury nie zamieniliśmy się tak od razu w bryły lodu. Na spokojnie zjedliśmy, zrobiliśmy fotki, wygłaskaliśmy wszystkie napotkane psy i dopiero zaczęliśmy myśleć o zejściu.
A ja wykorzystałam każdą sekundę na fotki. Odpuściłam dopiero, kiedy totalnie zgrabiały mi paluszki. Po 3 pochmurnych wycieczkach aż kipiałam ze szczęścia, że wreszcie udało nam się zobaczyć słoneczną i mroźną zimę. Na szczycie było niesamowicie pięknie.
ĆWILIN – WILCZYCE
Co tu dużo pisać, schodziliśmy tą samą drogą. Jednak spędzony na szczycie czas wystarczył, by sporo osób przeszło naszym szlakiem i tym samym przetarli dla nas drogę powrotną. Zrobiłam jeszcze kilka fotek na otwartym terenie, ale las w słonecznej odsłonie przegrywał z tajemniczym klimatem z rana. Bez żalu schowałam aparat do kieszeni i zbiegłam za chłopakami. Byłam mega szczęśliwa. Wreszcie udało nam się złapać słoneczny dzień na szlaku, spotkaliśmy też kilka rewelacyjnych osób z psami, z którymi powymienialiśmy doświadczenia. Wszystkich pozdrawiamy i przesyłamy drapanki dla piesełów.
EPILOG
Ćwilin jeszcze nigdy nas nie zawiódł. Mimo, że jesteśmy na nim dość często, a ostatnio jakieś 3 miesiące temu, wciąż uwielbiamy tam wracać. Latem planujemy wybrać się na szczyt żółtym szlakiem z Mszany Dolnej (to jedyny którym jeszcze nie szliśmy). Postaram się też w najbliższym czasie ogarnąć zdjęcia z jesieni. Także wygląda na to, że w 2021 roku na bloga wjadą aż 3 Ćwilinowe wpisy. Ale co zrobić, uwielbiamy ten niepozorny szczyt, Mauro też zawsze świetnie się na nim bawi. Koniecznie bierz piesia i ruszaj w Beskid Wyspowy! Jest bajkowo!
Piękna relacja z pięknej wycieczki. Pozdrawiamy?
Dziękujemy bardzo 🙂 Przepraszamy na małe opóźnienie w odpowiedzi, ale przy chwilowym uchyleniu obostrzeń wyrwaliśmy się spontanicznie nad Bałtyk. I przez te 5 dni zupełnie oderwaliśmy się od rzeczywistości 😀
Piękne zdjęcia, zresztą jak zawsze Alu. Tylko czystym przypadkiem nie spotkaliśmy się ponownie. Miał być Ćwilin w niedzielę, ale moja górska towarzyszka nie mogła jechać i tym sposobem zostaliśmy w domu. Cóż zabrakło motywacji na samotną wędrówkę .Wybieramy się za to na Pilsko w tą niedzielę. Liczymy na pogodę. Pozdrawiam.?
Dziękuję 🙂 Tym bardziej, że u nas na blogasku zawsze są “dziewicze fotki”, nigdy nie podbijam kolorów i nie robię innych bajerów. I mimo, że aparat mamy w miarę spoko, to jednak nie są to takie typowe “insta foto”. Dlatego zawsze, jak ktoś chwali akurat zdjęcia, to jestem wyjątkowo szczęśliwa 🙂. Mam nadzieję, że jeszcze nadrobimy! U nas Beskid Wyspowy jest stale na tapecie, to zdecydowanie nasze ścieżki.
Strasznie szkoda w takim razie, że nie udało się spotkać
My ostatni weekend spędziliśmy nad Bałtykiem, ale widziałam, że w górach pogoda była boska. Także mam nadzieję, że Pilsko się udało 🙂
Oj udało się. Pogoda boska ,dużo śniegu, widoki piękne. Leo szalał na śniegu. Wychodziłam szlakiem żółtym ,a schodziłam zielonym. Na Pilsku wcześniej byłam tylko jako narciarz. Zachwycające widoki .Muszę tu zawitać w inne pory roku .Dzięki Alu ,bo to Twoje wpisy mnie zmotywowały.?
Ale Wam zazdrościmy, nam nigdy nie udało się ustrzelić zimą dobrych warunków na Pilsku. Zresztą nie tylko zimą mamy pecha do tej góry 🙂 Ja też Pilsko pamiętałam tylko z wyjazdów na narty w dzieciństwie. Mieszkaliśmy czasem w Korbielowie, a czasem całe ferie w schronisku na Miziowej. Bywaliśmy tam co roku, także mam sentyment. Fajnie, że udało Wam się jeszcze wyrwać w góry, na razie wychodzi na to, że już po zimie… Z jednej strony fajnie, bo tęsknie za wiosną, ale z drugiej szkoda, bo uwielbiam zimę w górach – taką z ośnieżonymi choinkami i masą śniegu 🙂 Za to… Czytaj więcej »
I dla mnie,to kiepski czas. Zimę w górach uwielbiam.A pogodę i widoki na Pilsku mieliśmy obłędne. Pozdrawiam.
Dzięki Wam i wielu informacją z Waszego bloga ,zdobyłam Ćwilin po raz drugi. Tym razem z Jurkowa. W ogóle Beskid Wyspowy w tym roku odwiedziłam trzy już razy. Byłam na Szczeblu ,Łopniu i Ćwilinie .Teraz czas na lekką zmianę. Dzień coraz dłuższy myślę o Beskidzie Żywieckim I Śląskim. Pozdrawiam i do zobaczenia
Wow, dopiero kwiecień, a tu już 3 razy Wyspowy! My na razie odwiedziliśmy Mogielicę i Ćwilin. Na Szczeblu jeszcze nie byliśmy, zbieramy się od dawna, tak jak na Lubogoszcz i nic nam z tego nie wychodzi 🙂 Łopień też planowaliśmy powtórzyć i też jakoś się nie składa. My w najbliższym czasie na pewno planujemy Koziarz i Radziejową w Beskidzie Sądeckim. Jak możliwy będzie nocleg w schronisku to Rysiankę i Pilsko, a poza tym mamy w Żywieckim masę szlaków, na których nie byliśmy – Krawców Wierch i Gruba Buczyna, Muńcuł, Praszywka Wielka. To którkie wycieczki i dojazd z Krakowa na takie… Czytaj więcej »
Beskid Sądecki na razie odpuszczam .bo dla nas trochę daleko , jak na jeden dzień. W tym roku planuję pobuszować trochę w Żywieckim .Na razie mało mi znany, więc czas to nadrobić. Beskid Śląski też muszę nadrobić. Planuję zrobić Magurki z Węgierskiej Górki na początek. W Beskidzie Żywieckim zacznę od Wielkiej Raczy z Rycerki Górnej, fajną pętlę można zrobić. Sporo tam szlaków ,więc trochę mi zejdzie.
Haha, akurat Śląski i Żywiecki to z kolei od nas średnio na jeden dzień. Ale raz na czas zdarza nam się zmobilizować. Na Wielkiej Raczy byliśmy, dokładnie szlakiem o którym piszesz. Pamiętam koszmarne warunki, za każdym krokiem pękał śnieg i stopa lądowała w płynącym pod nim potoku 🙂 Musimy powtórzyć w bardziej przyjaznych warunkach. Polecam też pętelkę na Wielką Rycerzową z Soblówki. Bardzo miło wspominamy 🙂
Alu w porównaniu do Was to wszędzie mamy dalej. Ja gdzie nie pojadę to mam 2 godziny drogi. Mam tyle samo w Beskid Śląski co Wyspowy, Gorce. Żywiecki ten dalszy to 2,2 do 2,5 czyli wcale nie blisko. W Sądecki też mam 2,5h tylko, że tu mam kiepską drogę. Alu a jak widoki z Wielkiej Raczy ?Chcę zacząć od tego szlaku ,bo mam go najdalej samochodem .Potem będę się przemieszczać na wschód. Tak obie wymyśliłam zawsze droga będzie krótsza. Rycerzową też planuje w tym roku i jeszcze Ćwilin z Mszany. Zobaczymy co uda mi się w tym roku zrobić. Pozdrawiam… Czytaj więcej »
Wiem, Wy z tymi dojazdami macie niewesoło. Ale jakoś zapamiętałam że lubicie w stronę Śląskiego i Żywieckiego. My z kolei tej drogi nie lubimy. Prędzej już w Pieniny i Beskid Sądecki od strony Szczawnicy. Widoki z Wielkiej Raczy piękne, poza Tatrami świetnie widać Małą Fatrę na Słowacji. Na szczycie jest fajna polana, gdzie można wyłożyć się na trawie i mała platforma widokowa (no i schronisko, ale to na pewno wiesz). Ogólnie super miejsce, tylko bardzo oblegane w wolne dni. Także lepiej będzie jechać w tygodniu, albo raniutko 🙂
My Alu jadąc w Żywiecki czy Śląski 20km jedziemy do Olkusza i potem już dwupasmówką ,a ona jest chyba już do Zwardonia. Poza tym nie ma takich korków jak na zakopiance. To dobra droga ,a do tego rano w niedzielę jest pusto. W Wyspowy też nie narzekam. Przyzwyczaiłam się ,nie ma co narzekać ,co by było gdybym mieszkała np. 300km od gór? Całe Tatry przeszłam w ten sposób ,jednodniówkami. I droga mi nie przeszkadzała, tylko stanie w koszmarnych korkach z powrotem. Wam oczywiście zazdroszczę bo z Krakowa jest blisko. Pasja ważniejsza od drogi?
A to tak jedziecie w Żywiecki 🙂 To wiele wyjaśnia. My zazwyczaj przez Suchą Beskidzką, a tam jest koszmar – duży ruch i zero możliwości wyprzedzania. Więc wolimy drogę na Wyspowy, lub Zakopiankę. Ja kiedyś nie lubiłam dojeżdżać, ani na jednodniowe wypady, ani na wakacje za granicę. Pierwszy wyjazd do Słowenii to był hardcore, umieraliśmy po tej trasie pół dnia. Ale teraz bez problemu, nawet mogę powiedzieć, że lubię 🙂
Właśnie zastanawiałam się jaką drogą jeżdzicie w Żywiecki. Takie drogi spowalniają niesamowicie. Wybierałam się na Leskowiec w długi weekend i zobacz jaka pogoda. Mam nadzieję ,że jeszcze się coś zmieni. Pozdrawiam serdecznie.?
No pogoda zapowiada się kocykowo-kołderkowa. My nie planowaliśmy nic konkretnego, ale od jakiegoś czasu chodzi nam po głowie zachód słońca. Także jak się trafi okienko pogodowe, to pewnie skorzystamy 🙂 Koniecznie daj znać jak Leskowiec 🙂 Pozdrawiamy i standardowo przesyłamy drapanki dla Leo <3