Sałasz i Jaworz z psem – w zimowej odsłonie.
Znów miał być Turbacz, ale policzyliśmy ile mamy czasu, i mieliśmy małą szansę zrobić zaplanowaną trasę na spokojnie. W tygodniu dość spadło dość sporo śniegu, więc nie wiedzieliśmy w jakim stanie będzie szlak, a do tego początek ferii w Małopolsce, czyli korki na Zakopiance murowane 🙂
W sobotę wieczorem na szybko staramy się znaleźć alternatywę. Znów wybór pada na Beskid Wyspowy – tym razem najwyższy szczyt pasma Łososińskiego – Jaworz, a po drodze Sałasz. Pod Jaworzem jest wieża widokowa, prognozy pogody idealne, więc cieszymy się na widoczki.
Na Sałasz i Jaworz możemy dojść szlakami:
- Czarnym z Laskowej na Sałasz zachodni, dalej niebieskim przez Sałasz aż na Jaworz,
- Zielonym z Łososiny Górnej do Przełęczy pod Sałaszem, dalej niebieskim przez Sałasz aż na Jaworz.
- Zielonym z Pisarzowej na Sałasz, dalej niebieskim na Jaworz.
- Czerwonym, a dalej zielonym z miejscowości Kłodne na Sałasz, dalej niebieskim na Jaworz.
- Żółtym z miejscowości Kłodne na Jaworz, dalej niebieskim na Sałasz,
- Niebieskim ze Skrzętli – Rojówki na Jaworz, dalej niebieskim na Sałasz.
My wybieramy zielony szlak z Pisarzowej na Sałasz, dalej niebieski na Jaworz. Według aplikacji w jedną stronę ma to być 6,2 km – idealnie. Nie mamy co prawda zaznaczonej wieży pod Jaworzem, ale wiemy, że jest zaledwie kilkaset metrów od szczytu.
Pierwszy raz nie mieliśmy problemu z odnalezieniem początku szlaku, który zaczyna się na dworcu PKP w Pisarzowej. Jest tu charakterystyczne białe kółeczko z zielonym środkiem. Standardowo nie ma tabliczki z informacją dokąd szlak prowadzi, ani ile czasu zajmie trasa 🙂
Jesteśmy zdziwieni, bo szlak prowadzi początkowo w stronę głównej drogi, gdy do niej dojdziemy skręcamy w lewo i po kilkudziesięciu metrach znów w lewo. Po chwili dokładnie na wprost widzimy nasz samochód. Idziemy początkowo asfaltem i zapowiada się, że będzie to spory odcinek. Na szczęście nie mijają nas żadne samochody. W końcu po 20 minutach marszu wchodzimy w las. Cieszymy się bardzo, zwłaszcza Mauro. Wyciągamy piłeczkę i zaczyna się szaleństwo. W pewnym momencie, w miejscu gdzie kończy się łąka, w lesie są 3 ścieżki. Rozglądamy się za oznaczeniami, ale nic nie znajdujemy. Trochę na czuja, a trochę na GPSa wybieramy drogę w prawo. Oczywiście pomyłka, dochodzimy znów do asfaltówki. Sprawdzamy mapę i widzimy, że idąc kawałek w górę złapiemy szlak i tak faktycznie się dzieje. Wchodzimy znów w las i idziemy po niezbyt głębokim, ale zupełnie nieubitym śniegu. W drodze powrotnej oznaczenie znaleźliśmy i było ono dobrze widoczne, nie wiem jakim cudem nie zauważyliśmy go na pierwszym drzewie 🙂
Prognozy pogody zupełnie się nie sprawdziły, miało być słońce, a jest pochmurnie i mgliście. Ma to jednak swój klimat, w połączeniu z oszronionymi drzewami jest jeszcze bardziej biało. Cieszymy się, że jednak nie pojechaliśmy ma Turbacz, bo ominąłby nas widok spod schroniska, który należy do naszych ulubionych.
Szlak prowadzi łagodnie do góry, w pewnym momencie schodzi ostro w dół. Na chwilę spotykamy się z czerwonym szlakiem z miejscowości Kłodne. W tym miejscu trzeba być czujnym, oznaczenia są, ale tak pochowane, że ciężko jest znaleźć. My zagadani poszliśmy za główną drogą i czerwonymi oznaczeniami i musieliśmy się kawałek wrócić. Należy skręcić w lewo przy nowym drewnianym domku i iść dalej wąską ścieżką.
Tu zaczyna się najcięższy odcinek. Jest wąsko, pod śniegiem leżą kamienie, patyki i liście. Na szczęście szlak jest wydeptany. Widać, że turyści dochodzą do tego miejsca czerwonym szlakiem. Do tej pory nasz szlak był wydeptany jedynie przez zwierzynę.
Nam idzie się ciężko, a Mauro domaga się piłeczki i kompletnie mu nie przeszkadza, że jest stromo i wąsko. Wreszcie po ok 20-30 minutach dochodzimy do końca zielonego szlaku. Według mapy ma tu być szczyt Sałasza, ale nie ma oznaczenia. Są tylko tabliczki z odległościami, na Jaworz mamy stąd godzinę. Zmieniamy szlak na niebieski z ruszamy zastanawiając się gdzie zgubiliśmy Sałasz. Już po minucie wszystko się wyjaśnia – dostrzegamy szczyt, jest oznaczony nawet 2 razy – starą i nową tabliczką. Spotkani w tym miejscu turyści robią nam fotkę i ruszają. My jeszcze chwilę zostajemy na szczycie i też ruszamy dalej w stronę Jaworza.
Teraz ścieżka jest bardzo komfortowa, szeroka i dobrze przetarta. Widać ślady opon, więc prędzej czy później spodziewamy się spotkać quada. Odcinek między Sałaszem a Jaworzem ma mieć 2,6 km i bardzo niewielką różnicę wzniesień. Faktycznie idziemy prawie cały czas po płaskim, przez las, więc mgła nam nie przeszkadza, bo i tak nie byłoby widoków. Co jakiś czas zrywa się wiatr i zwiewa śnieg z drzew fundując nam coś w stylu mezoterapii igłowej. Co prawda nigdy nie miałam, ale wyobrażam sobie, że tak to się właśnie odczuwa 🙂 Ostatecznie po 45 minutach docieramy na zupełnie zalesiony szczyt Jaworza. Robimy fotkę i postanawiamy poszukać wieży. Nigdzie żadnego znaku, ale na mapie jest jak byk 🙂 Idziemy dalej niebieskim szlakiem, dość ostro w dół. Już się cieszymy na wychodzenie pod górkę w drodze powrotnej… Po 7 minutach marszu w dół zaczynamy wątpić w powodzenie naszych poszukiwań, ale pytamy napotkanego biegacza, który upewnia nas, że dobrze idziemy i jesteśmy 200 m od celu. Mi te 200 m wystarczy, żeby 2 razy wylądować na tyłku 🙂
Na wieży są panowie, których spotkaliśmy wcześniej na szczycie Sałasza. Wieża jest identyczna, jak na szczycie Mogielicy. Wydaje nam się niezbyt bezpieczna. Schodki są bardzo strome, właściwie jest to drabinka, boki wieży niezabudowane całkowicie, tylko zabezpieczone przecinającymi się belkami. Idę jak strażak po drabinie, bo jestem za niska by chwycić się barierki. Piotrek czeka z Mauro na dole, na wieżę pies nie da rady wejść.
Na górze słyszę skrzypienie pod stopami i widzę, że belka na której stoję nie jest stabilna, ugina się pod nogami. Na sztywnych nogach idę w stronę barierek, żeby zrobić fotki, ale w gaciach mam pełno 🙂 Robię zdjęcia na 4 strony świata, mgła zasłania większość widoczków, ale i tak jest pięknie i zimowo. Schodzę przodem do schodów, znów tak jak po drabinie, ale to najlepszy sposób, żeby się nie zabić. Nawet latem z Moglielicy schodziłam tak samo. Dziwi mnie trochę taka konstrukcja wieży. Przez strome schody wyjście dla małych dzieci i osób starszych jest niemożliwe. Starsze dziecko sobie poradzi, ale trzeba mieć je cały czas na oku. A przecież wieża powinna być dostępna dla wszystkich. W Gorcach wieże również są drewniane, ale szersze, z komfortowymi schodami, nawet za bardzo zabudowane. Jestem niska, więc barierka sięga mi mniej więcej do brody, ale przynajmniej nie muszę wchodzić na czworaka.
Po moim zejściu na wieże wychodzi Piotrek, a ja pilnuję na dole Mauro, który próbuje za wszelką cenę dostać się do Pańcia.
Planowaliśmy zjeść drugie śniadanie pod wiatą, ale wieje, a poza tym z pełnymi brzuchami moglibyśmy nie pokonać podejścia na Jaworz 🙂 Postanawiamy zjeść na ławeczce na szczycie. O dziwo dochodzimy na szczyt już po 13 minutach, szybciej niż się spodziewaliśmy. Jemy śniadanko i ruszamy z powrotem tą samą drogą. Na szlaku spotykamy kilka osób, a także 2 konie, 2 psy i jedno auto… Ktoś postanowił eksplorować górskie ścieżki inaczej, jednocześnie płosząc całą okoliczną zwierzynę i smrodząc spalinami. Na Sałasz dochodzimy również w 45 minut. Szliśmy zagadani i nawet nie wiedzieliśmy kiedy pokonaliśmy cały odcinek. Po dojściu na rozwidlenie szlak pokazuje 1 godzinę 20 minut do Pisarzowej.
Wiemy, że początek będzie stromy i śliski, ale udaje się nam sprawnie go pokonać. Ostatnie podejście też nie jest forsowne i szybko znajdujemy się z powrotem przy asfaltowej drodze. Akurat wyszło słońce, więc fantastycznie nam się to wszystko poukładało… Jak tylko dostrzegamy samochód idziemy ścieżką na przełaj i przechodzimy przed tory, skracając sobie dzięki temu nieprzyjemną drogę przez asfalt.
Podsumowanie:
Pisarzowa – Sałasz szlak zielony,
Sałasz – Jaworz – Wieża widokowa pod Jaworzem szlak niebieski,
Pętla: Nie, wracamy tą samą drogą.
Całkowity dystans: 16,9 km,
Ilość kroków 24030,
Czas trwania: 5 godzin z 2 przerwami, po ok 15 minut.
Poniżej mapka:
Do zobaczenia na szlaku 🙂
Dodaj komentarz